niedziela, 29 marca 2015

Nic nie jest w stanie zniszczyć miłości [ZiMon]

Typ: angst, character death, yaoi
Rating: [M]
Bohaterowie:
Kim Namjoon (Rap Monster, Rapmon, Mon)
Woo JiHo (Zico)

-To już dzisiaj. - powiedział Zico,wydrapując kreski na szarej ścianie celi. Czekał na ten dzień tak długo, ale było warto. Dzisiaj nareszcie będzie znowu wolny. Jedyną rzeczą,jakiej się obawiał było to, w jakim stanie ujrzy świat poza murami. Pamiętał,że kiedy zamykali go w celi, rozpoczynała się wojna. Mógł przypuszczać, że był jednym z niewielu, którzy ocaleli. Odwrócił się przez ramię, żeby spojrzeć na Namjoona, który siedział na podłodze, opierając głowę o ścianę. Odkąd ich tu wsadzili, byli przypięci do siebie kajdankami. Rapmon miał je na prawej ręce, a Zico na lewej. Mimo, że nie było to bardzo wygodne,szczególnie podczas bliższych kontaktów od których nie stronili, nie narzekali.
-Kiedy otworzą zamki?- spytał Namjoon patrząc chłopakowi prosto w oczy. Zico wydymał policzki dając mu do wiadomości, że wykonije w głowie jakieś skomplikowane obliczenia. Odezwał się dopiero po kilku sekundach.
-Z tego co mi wiadomo, to chyba za godzinę. -Rapmon kiwnął głową. Wszyscy wokół mówili, że elektrownie długo nie wytrzymają- ludzie są zbyt wyniszczeni wojną, aby pracować, a tereny zbyt napromieniowane, aby maszyny prawidłowo funkcjonowały. Dzisiaj wszystko miało przestać działać, a bez prądu drzwi celi się otworzą i będą mogli wyjść na wolność. Nareszcie. Spędzili tu dokładnie 312 dni i nie mieli zamiaru zmarnować w tym miejscu ani sekundy więcej, niż to było konieczne.
***

Zico szybko uwinął się z wyłamaniem elektronicznego zamka i otwarciem ciężkich, metalowych drzwi. W budynku panował chaos. Inny więźniowie, którzy także wiedzieli o chwilowym braku prądu, nie próżnowali. Kiedy Namjoon i Zico biegli do głównego wyjścia, ciągle ktoś biegnący w drugą stronę ich popychał, albo potrącał. Rap Monster przez chwilę poczuł, że jest wolny i że teraz wszystko ułoży się na nowo, ale nie długo cieszył się tym uczuciem. Wkrótce zobaczyli, jak do budynku wskakują, dodatkowo wybijając okna, służby specjalne z bronią i strzelają w przypadkowych uciekinierów. Zico przeklnął pod nosem, chwytając Mona za rękę.
-Szybciej.- rzucił, przyśpieszając tempo. Wokół nich latały ostre jak rzyletki, drobinki szkła, które raz na czas przecinały twarz chłopaków. Rapmon starał skupić się na ucieczce, ale cały czas odwracał głowę,aby zobaczyć jak padają kolejni ludzie. Białe podeszwy jego butów były zabarwione na krwisto czerwony odcień, a jego koszulka poplamiła się w kilku miejscach resztkami pyłu lub krwi. Krąg żyjących zacieśniał się coraz bardziej, a oni mogli się tylko cieszyć, że żyją. Kiedy wybiegli przez metalową bramę budynku nie ukrywali radości. Wciąż słyszeli strzały  i krzyki wewnątrz korytarza, ale wszystko wskazywało na to, że wyszli niezauważeni. Zico uśmiechnął się szeroko, chwytając Rapmona za rękę, za która był z nim skuty kajdankami. Nie chcieli marnować cennego czasu, więc już po sekundzie rzucili się do dalszej ucieczki. Mieli szczęście, że słońce schowało się za chmurami, bo nie byli pewni jakby zareagowali na jego światło, po tylu dniach w zamknięciu. Było dość chłodno, a świszczący wiatr rozwiewał im włosy wiejąc im prosto w twarze. Dotarli do wąskiej uliczki, którą pamiętali z dzieciństwa. Teraz była całkowicie zniszczona, tak jak reszta miasta. Drzewa leżały niedbale na chodniku, który był już tylko stertą kamieni, a po budynkach mieszkalnych i placach zabaw, na których się bawili, nie było śladu. Wszystko zostało zniszczone. Jedyne, co ich otaczało, to gruz, martwe ciała walające się gdzieś pod kamieniami, szarość i smutek.
Zico zatrzymał się na chwilę, za wszelką cenę starając się nie zdradzać emocji.
-Namjoon... nasze dzieciństwo... - w tym momencie usłyszeli za sobą strzały z karabinów maszynowych i wojskowe rozkazy w języku, którego nie rozumieli. Odwrócili natychmiast głowy, a widząc kilkadziesiąt metrów od siebie obce wojsko, zrozumieli co się dzieje. Znaleźli ich, widzieli, że uciekają. Rap Monster przygryzł wargę i wystartował przed siebie, ciągnąc za sobą Zico, który szybko dorównał mu kroku. Byli zmęczeni, ale nie mogli przestać. Dobiegli do kolejnego skrzyżowania i bez zastanowienia skręcili w lewo. Potem w prawo i znowu w lewo. Dyszeli ciężko dobiegając do kolejnego rozwidlenia dróg. Zatrzymali się na nim dosłownie na sekundę, aby złapać oddech, ale to nie był dobry pomysł. W tym momencie jeden ze świszczących, tnących powietrze pocisków wystrzelony przez jakiegoś żołnierza otarł się o ramię Namjoona, który uskoczył w ostatniej chwili. Syknął z bólu i przyłożył drugą dłoń do rozciętego i krwiawiącego ramienia.
-Shit. - przeklnął chłopak pod nosem, starając się mimo wszystko zapomnieć o bólu i myśleś trzeźwo.
-Namjoon, wszystko okej? Chcesz, żebym zrobił ci opatrunek? - spytał troskliwie Zico, mimo że nigdy nie potrafił być opiekuńczy.
Chłopak zobaczył, że do Rapmona zbliża się jakiś samotny żołnierz, wyciągając karabin w ich stronę. Poczuł nagłą złość. Jego usta stały się wąskie, a oczy jeszcze się zmniejszyły. Nie czekając na rozwój sytuacji, rzucił się na żołnierza, gdy ten był na tyle blisko, że zdołał go dosięgnąć. Nie panował nad sobą i mimo próśb Rapmona, który siedząc na chodniku starał się zatamować krawaienie, nie zamierzał się uspokoić. Broń wypadła z ręki żołnierza i potczyła się kilka metrów od nich. Zico, siedząc na mężczyźnie uderzył go pięścią w twarz-żałując, że nie może zrobić tego też drugą ręką, która ciągle była skuta kajdankami z dłonią Rapmona- ale to nie wystarczyło. Chciał dać upust swojej złości, a to właśnie wrogiemu wojsku zawdzięczał największe koszmary swojego życia. Uderzył go jeszcze kilka razy, nie zważając na krew, która pojawiła się na twarzy żołnierza, który jeszcze jęczał pojedyncze słowa w obcym języku. Z odrazą chwycił za jego mundur, potrząsając nim. Uśmiechnął się, kiedy zdał sobie sprawę, że wróg stracił przytmność.
-Zico...-usłyszał za sobą cichy, drżący głos Namjoona.
Odwrócił pospiesznie głowę i przełknął slinę. Bicie jego serca było zdecydowanie za szybkie. Otoczyli ich żołnierze. Byli wszędzie, z każdej stony, tworząc wokół nich koło.Nie wiedzieli, kiedy zdołali się do nich tak bardzo zbliżyć. Rap Monster klękał na chodniku trzymając się za ramię i starając się spokojnie oddychać, a Zico wstał na nogi zostawiając leżącego na ziemi żołnierza i kręcił się wokoło rzucając obfitym wianuszkiem cenzuralnych słów. Wydawało się, że sytuacja po prostu nie może być gorsza, ale jak zwykle okazało się to nieprawdą. Jeden z żołnierzy,chyba dowódca, krzyknął coś w swoim języku, a reszta najwyraźniej go posłuchała, bo teraz z każdej strony otaczały chłopaków lufy nowoczesnych karabinów. Zapadła grobowa cisza, przerywana raz na czas dźwiękami strzałów lub wybuchów dochodzących gdzieś z daleka. Rapmon wstał i resztkami sił podszedł do Zico.
-Oni nas zabiją.- powiedział cicho, opierając się na jego ramieniu, bo rany na całym ciele bardzo go bolały i nie miał siły stać o własnych siłach. Żołnierze załadowali karabiny.
Namjoon na chwilę zamknął oczy. To wszystko działo się tak szybko.
Zico jeszcze raz ogarnął wzrokiem wojsko. Byli skupieni, gotowi strzelić w każdej chwili. Jeden nieodpowiedni ruch i było po nich. Przygryzł wargę, bo wiedział, że nie mają szans i nie mogą liczyć na szczęśliwą wspólną przyszłość. Odwrócił twarz w kierunku Rap Monstera i spojrzał mu prosto w oczy. Poczuł, że chce się z nim porzegnać. Namjoon doszedł do tego samego wniosku, bo otworzył oczy i zbliżył się do chłopaka. Ich usta w końcu się dotknęły, po raz pierwszy od wielu dni. Poczuli, jak bardzo siebie pragną. Wydawało im się, że w tle słyszął jakieś rozkazy dla żołnierzy,ale nie dbali o to. Rapmon ścisnął dłoń Zico,a drugą rękę położył mu na ramieniu. Całował mocniej i bardziej namiętnie niż wcześniej, wiedząc, że to prawdopodovnie ich ostatni pocałunek. Usłyszeli strzały i nagle poczuli niewyobrażalny ból, jakby coś rozdzierało im skórę i mięśnie. Nie odsunęli się od siebie, nawet, kiedy stracili czucie w nogach i osunęli się na twardą ziemię. Zico podciągnął się ostatkiem sił na wolnej ręce, aby kontynuować pocałunek. Nagle poczuli, że tracą świadomość. Przestali widzieć na oczy, a do ich uszu,jakby z oddali, docierały tylko ciche dźwięki i krzyki żołnierzy. Ich serca wykonały jeszcze tylko kilka ostatnich bić, jakby oznajmiając, że już nie dają rady i wkrótce zamarły. Leżeli koło siebie,ale wkrótce ich bezwładne już ciała odsunęły się o kilka centymetrów. Nie całowali się już. Ich serca zatrzymały się na zawsze. Powiał zimny wiatr,jakby oznajmiając światu, że w tym miejsu umarła prawdziwa miłość. Żołnierze odeszli, jak gdyby nigdy nic. Zabijanie ludzi było ich pracą i już od dawna nie robiło to na nich wrażenia.
***
Jeden z wrogów, ten, którego Zico wcześnie pobił, w końcu się ocknął. Zamrugał szybko oczami, nie wierząc, że jeszcze żyje. Resztkami sił podniósł się na nogi i otarł krew z twarzy. Podpierając się na gałezi, którą znalazł obok siebie, rozejrzał się wokół. Miejsce, w którym się znajdował było całkowicie zniszczone. Z oczu popłynęły mu łzy. Dopiero po chwili zobaczył, że leżą przed nim ciała Zico i Namjoona, z rękami wciąż skutymi kajdankami. Otworzył usta, ale nie wydał z siebie dźwięku. Nie panował już nad łzami, które raz po raz kapały na ziemię, mieszjąc się z pyłem i brudem. Żołnierz pokuśtykał, wciąż podpierając się na gałęzi, do najbliższego drzewa, które teraz było tylko stosem drewna. Schylił się, zrywając ukryty pod gałęziami, chyba ostatnią ocalałą roślinkę. Podszedł do chłopców, kładąc lekko zwiędły kwiat na ich połączonych kajdankami dłoniach. Jeszcze przez chwilę klękał przed nimi, pozwalając łzom płynąć, ale wiedział, że to nic nie da. Powoli odszedł od Zico i Rapmona, starając się nie przewrócić. Wciąż krwawił. Czuł, że ma złamany nos i szczękę.
Znowu powiał wiatr, podnosząc z ziemi trochę pyłu. Świat jakby zamarł. Nie było już nic więcej. Zawsze było tak,że jeśli coś będzie raz zniszczone, już nigdy nie powróci. Prawie zawsze. Rapmon i Zico naprawdę się kochali. Już na zawsze pozostali skuci kajdankami. Nic, nawet wojna, nie była w stanie zniszczyć prawdziwej miłości.

poniedziałek, 2 marca 2015

Let it rain [VMon]

Typ: fluff, song (RapMonster- suicide), vignette
Bohaterowie:
Kim Namjoon
Kim Taehyung
 (Tae, Rudy)

Nie wiem co to jest, okej ;-; 

Jakieś moje wieczorne rozkminy~


Wracałem do domu. Jak zwykle było ciemno i dość chłodno- nie ukrywam, że czas mojej pracy nie należał do najkrótszych. Byłem całkiem sam pośród plątaniny ulic Seulu, którego tak nienawidziłem. Chciałem stąd odejść, zostawić to wszystko i wyemigrować, najlepiej na inną planetę, aby nie doświadczać wszystkich tych nieszczęść i okrucieństwa, o którym codziennie słyszałem w wiadomościach. Nie rozumiem, czemu ludzie tak żyją. Nie potrafię tego zrozumieć. W moich białych, nowych słuchawkach nieprzerwanie trwała melodia w której zamiast tekstu było- jakby to powiedziała moja mama- darcie mordy. Wiatr powiał trochę mocniej, rozwiewając moje blond włosy, jakby chcąc pozwolić im odlecieć. One miały przynajmniej taką możliwość.
Skręciłem w kolejną uliczkę, mijając domy, które widziałem codziennie, drzewa i sklepy, na których widok chciało już mi się rzygać. Światła lamp tak jednolicie oświetlały mi drogę, a płytki chodnika były ułożone tak... nudno. Zwyczajnie. Cholernie zwyczajnie. Zamknąłem na chwilę oczy wsłuchując się dokładniej w tekst piosenki, którą przecież znałem na pamięć. Chciałem krzyczeć. Chciałem wykrzyczeć to wszystko co czułem, chciałem w końcu przerwać rutynę. Zrobić cokolwiek, co w końcu wyrwałoby mnie z tego cholernie nudnego systemu. Spośród tego do bólu przewidywalnego miasta i społeczeństwa. Każdy dzień był taki sam, każdy podmuch wiatru, śmiech dziecka, szczekanie psa... wydawało mi się, że już to wszystko przeżyłem, że to się już kiedyś stało. Zapiąłem zamek od kurtki pod samą szyję, bo świszczący wiatr ciągle się wzmagał, zapraszając samotne gałęzie czarnych drzew do szalonego tańca. Pogłośniłem muzykę, a mój telefon oznajmił mi, że nie powinienem słuchać jej tak głośno, bo to szkodzi zdrowiu. Uśmiechnąłem się tylko ironicznie, jeszcze raz naciskając klawisz głośności. Było mi już naprawdę wszystko jedno. Jeszcze kilka kroków dzieliło mnie od przejścia dla pieszych, znajdującego się nieopodal przystanku autobusowego. Na niebie coś się zaświeciło, a potem usłyszałem grzmot.
-Świetnie- pomyślałem i przekląłem pod nosem. Byłem dopiero w połowie drogi do domu, a miało zacząć padać. Super. Genialnie. No po prostu zajebiście. Usiadłem na trochę zniszczonej ławce na przystanku, czekając na mój autobus. Miał przyjechać dopiero za dwadzieścia minut, więc w międzyczasie postanowiłem oddać się urokowi kropiącemu deszczu, który w ułamku sekundy przemienił się w wielką ulewę. Znów uśmiechnąłem się pod nosem. Może będzie powódź i woda zaleje cały świat, niszcząc ludzi, ich wojny, ich problemy, ich tragedie? A może jakimś cudem utworzy się na oceanie fala tsunami, która zdewastuje wszystko, co napotka na swej drodze? Możecie mówić, że jestem sadystą, albo psychopatą chcącym zabić całą populację. Jeśli mnie tak nazwiecie, zgodzę się z tym- ale pomyślcie logicznie, czy jest dla świata jakiś inny ratunek? Jeśli człowiek jest zły, powinien ponieść karę. A jeśli to świat rządzi się złymi prawami... noo, znacie odpowiedź.
Spojrzałem na telefon. Do przyjazdu autobusu pozostało jeszcze dziesięć długich minut. Westchnąłem, rozsiadając się wygodnie na przystankowej ławeczce. Dokładnie w tym samym momencie, na przystanek wbiegł jakiś chłopak. Był zdyszany, a z jego rudych włosów, które z powodu deszczu były sklejone w strączki, kapały krople wody. Nie mógł być stąd. W tym mieście jeszcze nigdy nie widziałem śmiejących się ludzi. On uśmiechał się szeroko, przez co jego oczy wydawały się jeszcze mniejsze, a jego twarz odrobinę pełniejsza.
-Cześć! - zwrócił się do mnie, gdy tylko mnie zauważył. Nie krzyknął, nie warknął, nie przewrócił oczami, ani nie zrobił tego chamsko i ironicznie, jak zwykli się do mnie zwracać ludzie. Po prostu normalnie się ze mną przywitał. Spokojnie i tak... pozytywnie. Był to dokładnie ten ton głosu, który można usłyszeć, kiedy jakaś osoba odkryje, że jej znajomy lubi te same zespoły co ona... z jednej strony był chyba trochę zaskoczony, że widzi na przystanku kogoś o tak później porze, z drugiej strony jednak nie ukrywał zadowolenia i chęci nawiązania znajomości.
- Czeeeść... - odpowiedziałem tylko, nie bardzo wiedząc, co mógłbym dodać - znamy się? - zaryzykowałem.
Nieznajomy pokręcił głową, wciąż się uśmiechając.
-Mogę usiąść? - spytał, jakby ławeczka na przystanku była tylko moją własnością. Skinąłem niepewnie głową, co on przyjał z trochę przesadnym entuzjazmem. Usiadł koło mnie, odgarniając z czoła mokre kosmyki włosów i bez skutku strzepując wodę z kurtki- prosto na moje dżinsy, których przemoczenia na deszczu udało mi się uniknąć. Rudy spojrzał na mnie, wydymając wargi.
- Jak masz na imię? - spytał, choć świszczący wiatr trochę zagłuszał jego słowa.
-Kim Namjoon. - odpowiedziałem szybko, ukradkiem sprawdzając godzinę na telefonie. No gdzie się podziewał ten autobus?! Powinien przyjechać już minutę temu!
Nieznajomy uśmiechnął się jeszcze szerzej- gdyby gdzieś na świecie organizowano konkurs na największy uśmiech, on na pewno by wygrał.
- Ja jestem Kim Taehyung! Miło mi Cię poznać, Namjoon.- odrzekł, znów przesadnie entuzjastycznie.
-Aha. - kiwnąłem głową, bo nie bardzo wiedziałem, jak dalej podtrzymywać rozmowę. Taehyung jednak nie dawał ciszy się pojawić.
- A ile masz lat? I jakie masz hobby? Jesteś stąd? Czy lubisz truskawki? - bombardował mnie pytaniami, wyrzucając je wszystkie jakby na jednym wdechu.
- 21. Lubię muzykę. Tak, jestem niestety stąd. Taaak, lubię truskawki?- istotnie odpowiedź na ostatnie pytanie powiedziałem w intonacji pytającej... no bo kto do cholery zadaje takie dziwne pytania przy pierwszym spotkaniu?
-To super, hyung! Ja też lubię muzykę! I uwielbiam truuuuskawkiii!- jego twarz przypominała twarz małego dziecka, jeszcze zupełnie nieświadomego tego, jak świat jest okrutny i cieszącego się z każdego kwiatka na drodze.
Uśmiechnąłem się z grzeczności, chociaż wcale nie było mi do śmiechu. Deszcz padał coraz mocniej, autobus wciąż nie przyjeżdżał, a ja utknąłem na zniszczonym przystanku z jakimś dziwakiem, dla którego najważniejszą rzeczą na świcie są truskawki... super, prawda?
- Więc... co tu robisz o tak późnej porze? ( dla zainteresowanych: dochodziła północ) - spytałem Taehyunga, żeby choć trochę podtrzymać nieklejącą się rozmowę, no i przy okazji zmienić temat z truskawek na coś bardziej... normalnego.
Chłopak zrobił smutną minę, ale już po chwili znowu się uśmiechał.
-Wyszedłem na spacer. Nie mogłem zasnąć.
-Aha... wiesz, mi by się nie chciało.
- Mi się chce różne dziwne rzeczy! - odparł Taehyung, a ja lekko przygryzłem wargę, bo, bądź co bądź, zabrzmiało to trochę dwuznacznie.
Znów spojrzałem na telefon. Osiem minut spóźnienia. Dzięki, autobusie!
Przez chwilę panowała cisza, która wcale mi nie przeszkadzała. Ponownie włożyłem słuchawki do uszu, ale mój nowy znajomy nie dał mi się długo nacieszyć muzyką.
-Namjoon!! Powiedz, czy piszesz piosenki? - no, to pytanie było zdecydowanie lepsze. Chłopak robił postępy.
Kiwnąłem głową.
-Głównie rap. Ale nie tylko. Czasami znajdą się jakieś popowe albo nawet rockowe. Wszystko zależy od mojego nastroju.
Taehyung kiwnął głową.
-Ja też. Chciałbyś je zobaczyć? - spytał, a w jego wzroku pojawiła się iskierka nadziei.
Potaknąłem. W końcu, co mi szkodziło zerknąć na jego wypociny, skoro autobus i tak nie jechał.
Chłopak wyjął z kieszeni zmięty, lekko wilgotny kawałek papieru i podał mi go. Zacząłem czytać, na początku zachwycając się jego ładnym charakterem pisma.  Wbrew pozorom tekst tej piosenki nie był dziecinny, ani głupawy. Szczerze, to zdziwiło mnie to, w jak cudowny sposób pisał o miłości i przyjaźni. Jego słowa były tak delikatne, a zarazem dobitnie pokazywały to, co chciał przekazać. Kiedy skończyłem czytać, jeszcze przez kilka sekund patrzyłem się na pomiętą kartkę papieru, po czym oddałem mu ją. Nie chciałem nic mówić, ale Taehyung patrzył na mnie pytającym wzrokiem... no i wciąż się uśmiechał. Uległem mu.
-Ta piosenka... jest całkiem niezła, naprawdę.
-Fajnie, że Ci się podoba. - odparł wpychając kawałek papieru do kieszeni. - a ty... pokażesz mi swoje piosenki?
Zamrugałem oczami, odwracając się w jego stronę.
-Eemm... no... no pewnie... - powiedziałem niepewnie, wyjmując z kieszeni dżinsów mojego białego iPhone'a. Szybko wyszukałem notatnik i kliknąłem na jedną z moich lepszych piosenek. Przynajmniej tak mi się wydawało. Chłopak wziął mój telefon i w miarę, jak czytał kolejne linijki tekstu, uśmiech znikał z jego twarzy. Gdy skończył, popatrzył na mnie przeciągle.
-To jest... bardzo ładne... ale czemu takie smutne?- spytał cicho
-Wiesz, ja z natury jestem pesymistą. Zresztą, ja chcę pisać prawdę. A prawda jest smutna.
-Namjoon! Ale przecież na świecie jest wiele cudownych rzeczy- powiedział niepoprawny optymista. Trochę zaczynał mnie irytować tym, że nie rozumiał powagi sytuacji, że nie widział w życiu ani krzty zła.
-Możliwe. Ale mi się nie przydarzają. A jeśli kiedyś istniało coś naprawdę cudownego... no cóż, człowiek pewnie już dawno to zniszczył. - powiedziałem, chowając ręce do kieszeni i opierając głowę na szybie, do której była przyczepiona przystankowa ławeczka.
Taehyung pokręcił głową, nadymając usta. Znowu robił tą cholerną, uroczą minę.
-Może tego nie widzisz, ale w okół ciebie jest naprawdę wiele cudownych rzeczy. - przechylił głowę, odwracając się w stronę drogi. - popatrz chociażby na ten deszcz. Jest piękny. Każda kropla jest inna, każda pada w innym miejcu. Jeśli dobrze się przyjrzysz, zauważysz, że odbijają się w nich światła miasta. Poza tym... nie wydaje Ci się fascynujące, że to ta sama woda która padała w czasach dinozaurów?! - spytał, jak zwykle entuzjastycznie.
Tak naprawdę gówno mnie obchodziło to, co widać w kroplach deszczu. Faktycznie, to było dość ciekawe... ale nie na tyle, żeby zmienić swoje mniemanie o świecie. No błagam, to tylko deszcz!
Usłyszałem warkot silnika. Odruchowo podniosłem głowę i nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Mój autobus w końcu przyjechał. Spóźnił się ponad godzinę, ale kogo to teraz obchodziło. Ważne, że nareszcie mogłem pojechać do domu.
Wstałem z ławki, posyłając Taehyungowi trochę wymuszony uśmiech,
-To mój autobus. -powiedziałem, bo chłopak wyglądał na smutnego, że już muszę iść - pa.
-Zaczekaj, Namjoooon -powiedział, także wstając. -Pojadę z Tobą. I tak nie mam co robić.
Westchnąłem  i ruszyłem w stronę drzwi, chcąc zająć miejsce z tyłu. Nie należało to do najtrudniejszych zadań, bo nocne autobusy były zazwyczaj całkowicie puste. Taehyung wpakował się na siedzenie koło mnie i bardzo chciał rozmawiać ze mną na jakiś temat. Miałem go już trochę dosyć, ale mimo to odpowiadałem na wszystkie jego dziwne pytania.
Muszę przyznać, że czas mijał mi szybko, kiedy słuchałem rozkminów Rudego, który co chwila robił urocze miny i uśmiechał się. Kiedy wyczerpał już swój zasób dziwnych pytań, na chwilę zapadła cisza, przerywana tylko uderzeniem kropli deszczu o szybę pojazdu i warkotem silnika. Taehyung z przejęciem zaczął oglądać, jak większe i mniejsze krople ścigają się na szkle, by potem zniknąć z zasięgu wzroku. Ja ponownie założyłem słuchawki, wybierając nieco spokojniejszą muzykę niż wcześniej. Jedna piosenka. Druga.
Spojrzałem na ekran telefonu, aby zobaczyć godzinę. Czas naprawdę szybko mijał. Nagle poczułem, jak siedzący koło mnie chłopak kładzie głowę na moim ramieniu. Odruchowo odwróciłem się, by go odepchnąć i zapytać co sobie wyobraża, ale kiedy zobaczyłem że zasnął, zrezygnowałem z interwencji. Miał zamknięte oczy i lekko rozburzone włosy. Policzkiem opierał się  o moją czarną kurtkę sprawiając, że jego twarzy wyglądała dość śmiesznie, ale uroczo. Cholera. Nadużywam tego słowa.
Zdjąłem słuchawki i schowałem je do kieszeni, starając się jak najmniej poruszać ramieniem, na którym spał Tae. Tak, od teraz będę nazywać go Tae. Drugą ręką delikatnie dotknąłem jego miękkiego policzka i mimowolnie się uśmiechnąłem. Zazwyczaj starałem się nie okazywać zbyt wielu uczuć, ale muszę przyznać, że mimo wszystko polubiłem Taehyunga. Był inny niż ja, ale przypadł mi do gustu. Okej, przepraszam. Zabrzmiało to, jakbym uważał go za przedmiot, ale po prostu, jak już wspomniałem, nie umiem mówić o uczuciach. Jeszcze raz spojrzałem na jego dziecięcą twarz, delikatnie dotykając jego dłoni, którą trzymał na udach i przesuwając ją na moje nogi. Poczułem rozchodzące się we mnie ciepło, którego jeszcze nigdy nie czułem. Nagle przestało mi przeszkadzać to, że czasami jego pytania są wkurzające, a jego uśmiech tak niewinnie irytujący. Nie wiem nawet kiedy zacząłem głaskać jego delikatną dłoń, wciąż uważając, aby Tae się nie obudził. Było bardzo późno, już dawno powinien spać, a ja wciąż nie wiedziałem co robił w mieście o tak późnej porze. Nie wiedziałem, gdzie mieszka i dlaczego pojechał ze mną autobusem- tak, jakby było mu wszystko jedno, czy dotrze do domu czy nie. Przygryzłem wargę. Był ode mnie młodszy, bałem się, że ma tak samo spieprzone życie jakie ja miałem, kiedy jeszcze mieszkałem z rodziną. Wtedy też po nocach wałęsałem się po mieście, ze słuchawkami na uszach, sypiając na dworcu albo na przystanku. Tylko, że on był pozytywnie nastawiony do świata i do ludzi. Był wesoły, uśmiechnięty. Heh. Nie pamiętam, kiedy byłem tak szczęśliwy jak on. Chyba jeszcze nigdy. 
Autobus zatrzymał się na przystanku koło mojego domu. Delikatnie podniosłem głowę Taehyunga, opierając ją na fortelu i wstałem z siedzenia. Już chciałem wyjść, ale coś mnie zatrzymało. Nie potrafiłem go tu zostawić samego. Po prostu czułem, że muszę się nim zaopiekować.
-T- taehyung? -potrząsnąłem go lekko za ramiona -obudź się.
Chłopak otworzył oczy, ziewnął i zamrugał oczami. 
-Hyung? Gdzie ja jestem? -spytał, trochę zdezorientowany.
Uśmiechnąłem się do niego.
-Chodź. Zaprowadzę Cię do mojego domu. Tam będziesz mógł sobie spać do woli. -powiedziałem, podając mu rękę. 
Tae, jak można się było spodziewać, uśmiechnął się szeroko, podając mi dłoń i razem wyszliśmy na deszcz.
Szybko przeszliśmy w stronę mojego bloku. Ja ubrałem kaptur mojej kurtki, a Rudemu pozostawało niestety tylko zasłanianie się przed deszczem rękami. W mniej więcej dwie minuty dotarliśmy do drzwi wejściowych do klatki. Wstukałem kod i weszliśmy do środka. Taehyung co chwila przecierał oczy ze zmęczenia. Już po chwili otworzyłem drzwi do mojego mieszkania. Nic specjalnego- raptem dwa małe pokoje, kuchnia i łazienka. A w dodatku syf. 
-Więc ten... rozgość się. -powiedziałem, pokazując mu ręką moje łóżko i kanapę. Tae wybrał do spania oczywiście to pierwsze. Położył się na miękkim materacu, podziękował i prawie natychmiast zasnął. Ściągnąłem kurtkę i usiadłem koło niego na łóżku. On naprawdę wyglądał jak dziecko. Znowu się uśmiechnąłem. Przy nim zdarzało mi  się to zdecydowanie zbyt często, ale teraz o to nie dbałem.
Przykryłem go kocem, żeby nie było mu zimno.
-Ah, Taehyung... chciałbym być tak szczęśliwy jak ty. -powiedziałem i ponownie pogłaskałem go po policzku, zbliżając się blisko do jego twarzy. Był taki ładny, tak cholernie piękny. Shit.
Położyłem się koło niego na łóżku, przez chwilę tylko oglądając każdy centymetr jego idealnej twarzy. Objąłem go ramieniem i... pocałowałem. To był imuls. Nie wiem nawet kiedy moje usta zaczęły smakować jego ust. Nie potrafiłem sobie przypomnieć momentu, w którym pogłaskałem go po głowie jeszcze bardziej się do niego zbliżając.
Gdyby Tae nie spał, nigdy nie odważyłbym się tego zrobić. Teraz jednak, gdy spał, miałem nadzieję, że się o tym nie dowie. Miałem nadzieję, że się nie obudzi. Chociaż z drugiej strony, na pewno kiedyś się dowie, że kompletnie straciłem dla niego głowę.