Typ: angst, character death, yaoi
Rating: [M]
Bohaterowie:
Kim Namjoon (Rap Monster, Rapmon, Mon)
Woo JiHo (Zico)
-To już dzisiaj. - powiedział Zico,wydrapując kreski na szarej ścianie celi. Czekał na ten dzień tak długo, ale było warto. Dzisiaj nareszcie będzie znowu wolny. Jedyną rzeczą,jakiej się obawiał było to, w jakim stanie ujrzy świat poza murami. Pamiętał,że kiedy zamykali go w celi, rozpoczynała się wojna. Mógł przypuszczać, że był jednym z niewielu, którzy ocaleli. Odwrócił się przez ramię, żeby spojrzeć na Namjoona, który siedział na podłodze, opierając głowę o ścianę. Odkąd ich tu wsadzili, byli przypięci do siebie kajdankami. Rapmon miał je na prawej ręce, a Zico na lewej. Mimo, że nie było to bardzo wygodne,szczególnie podczas bliższych kontaktów od których nie stronili, nie narzekali.
-Kiedy otworzą zamki?- spytał Namjoon patrząc chłopakowi prosto w oczy. Zico wydymał policzki dając mu do wiadomości, że wykonije w głowie jakieś skomplikowane obliczenia. Odezwał się dopiero po kilku sekundach.
-Z tego co mi wiadomo, to chyba za godzinę. -Rapmon kiwnął głową. Wszyscy wokół mówili, że elektrownie długo nie wytrzymają- ludzie są zbyt wyniszczeni wojną, aby pracować, a tereny zbyt napromieniowane, aby maszyny prawidłowo funkcjonowały. Dzisiaj wszystko miało przestać działać, a bez prądu drzwi celi się otworzą i będą mogli wyjść na wolność. Nareszcie. Spędzili tu dokładnie 312 dni i nie mieli zamiaru zmarnować w tym miejscu ani sekundy więcej, niż to było konieczne.
-Kiedy otworzą zamki?- spytał Namjoon patrząc chłopakowi prosto w oczy. Zico wydymał policzki dając mu do wiadomości, że wykonije w głowie jakieś skomplikowane obliczenia. Odezwał się dopiero po kilku sekundach.
-Z tego co mi wiadomo, to chyba za godzinę. -Rapmon kiwnął głową. Wszyscy wokół mówili, że elektrownie długo nie wytrzymają- ludzie są zbyt wyniszczeni wojną, aby pracować, a tereny zbyt napromieniowane, aby maszyny prawidłowo funkcjonowały. Dzisiaj wszystko miało przestać działać, a bez prądu drzwi celi się otworzą i będą mogli wyjść na wolność. Nareszcie. Spędzili tu dokładnie 312 dni i nie mieli zamiaru zmarnować w tym miejscu ani sekundy więcej, niż to było konieczne.
***
Zico szybko uwinął się z wyłamaniem elektronicznego zamka i otwarciem ciężkich, metalowych drzwi. W budynku panował chaos. Inny więźniowie, którzy także wiedzieli o chwilowym braku prądu, nie próżnowali. Kiedy Namjoon i Zico biegli do głównego wyjścia, ciągle ktoś biegnący w drugą stronę ich popychał, albo potrącał. Rap Monster przez chwilę poczuł, że jest wolny i że teraz wszystko ułoży się na nowo, ale nie długo cieszył się tym uczuciem. Wkrótce zobaczyli, jak do budynku wskakują, dodatkowo wybijając okna, służby specjalne z bronią i strzelają w przypadkowych uciekinierów. Zico przeklnął pod nosem, chwytając Mona za rękę.
-Szybciej.- rzucił, przyśpieszając tempo. Wokół nich latały ostre jak rzyletki, drobinki szkła, które raz na czas przecinały twarz chłopaków. Rapmon starał skupić się na ucieczce, ale cały czas odwracał głowę,aby zobaczyć jak padają kolejni ludzie. Białe podeszwy jego butów były zabarwione na krwisto czerwony odcień, a jego koszulka poplamiła się w kilku miejscach resztkami pyłu lub krwi. Krąg żyjących zacieśniał się coraz bardziej, a oni mogli się tylko cieszyć, że żyją. Kiedy wybiegli przez metalową bramę budynku nie ukrywali radości. Wciąż słyszeli strzały i krzyki wewnątrz korytarza, ale wszystko wskazywało na to, że wyszli niezauważeni. Zico uśmiechnął się szeroko, chwytając Rapmona za rękę, za która był z nim skuty kajdankami. Nie chcieli marnować cennego czasu, więc już po sekundzie rzucili się do dalszej ucieczki. Mieli szczęście, że słońce schowało się za chmurami, bo nie byli pewni jakby zareagowali na jego światło, po tylu dniach w zamknięciu. Było dość chłodno, a świszczący wiatr rozwiewał im włosy wiejąc im prosto w twarze. Dotarli do wąskiej uliczki, którą pamiętali z dzieciństwa. Teraz była całkowicie zniszczona, tak jak reszta miasta. Drzewa leżały niedbale na chodniku, który był już tylko stertą kamieni, a po budynkach mieszkalnych i placach zabaw, na których się bawili, nie było śladu. Wszystko zostało zniszczone. Jedyne, co ich otaczało, to gruz, martwe ciała walające się gdzieś pod kamieniami, szarość i smutek.
Zico zatrzymał się na chwilę, za wszelką cenę starając się nie zdradzać emocji.
-Namjoon... nasze dzieciństwo... - w tym momencie usłyszeli za sobą strzały z karabinów maszynowych i wojskowe rozkazy w języku, którego nie rozumieli. Odwrócili natychmiast głowy, a widząc kilkadziesiąt metrów od siebie obce wojsko, zrozumieli co się dzieje. Znaleźli ich, widzieli, że uciekają. Rap Monster przygryzł wargę i wystartował przed siebie, ciągnąc za sobą Zico, który szybko dorównał mu kroku. Byli zmęczeni, ale nie mogli przestać. Dobiegli do kolejnego skrzyżowania i bez zastanowienia skręcili w lewo. Potem w prawo i znowu w lewo. Dyszeli ciężko dobiegając do kolejnego rozwidlenia dróg. Zatrzymali się na nim dosłownie na sekundę, aby złapać oddech, ale to nie był dobry pomysł. W tym momencie jeden ze świszczących, tnących powietrze pocisków wystrzelony przez jakiegoś żołnierza otarł się o ramię Namjoona, który uskoczył w ostatniej chwili. Syknął z bólu i przyłożył drugą dłoń do rozciętego i krwiawiącego ramienia.
-Shit. - przeklnął chłopak pod nosem, starając się mimo wszystko zapomnieć o bólu i myśleś trzeźwo.
-Namjoon, wszystko okej? Chcesz, żebym zrobił ci opatrunek? - spytał troskliwie Zico, mimo że nigdy nie potrafił być opiekuńczy.
Chłopak zobaczył, że do Rapmona zbliża się jakiś samotny żołnierz, wyciągając karabin w ich stronę. Poczuł nagłą złość. Jego usta stały się wąskie, a oczy jeszcze się zmniejszyły. Nie czekając na rozwój sytuacji, rzucił się na żołnierza, gdy ten był na tyle blisko, że zdołał go dosięgnąć. Nie panował nad sobą i mimo próśb Rapmona, który siedząc na chodniku starał się zatamować krawaienie, nie zamierzał się uspokoić. Broń wypadła z ręki żołnierza i potczyła się kilka metrów od nich. Zico, siedząc na mężczyźnie uderzył go pięścią w twarz-żałując, że nie może zrobić tego też drugą ręką, która ciągle była skuta kajdankami z dłonią Rapmona- ale to nie wystarczyło. Chciał dać upust swojej złości, a to właśnie wrogiemu wojsku zawdzięczał największe koszmary swojego życia. Uderzył go jeszcze kilka razy, nie zważając na krew, która pojawiła się na twarzy żołnierza, który jeszcze jęczał pojedyncze słowa w obcym języku. Z odrazą chwycił za jego mundur, potrząsając nim. Uśmiechnął się, kiedy zdał sobie sprawę, że wróg stracił przytmność.
-Zico...-usłyszał za sobą cichy, drżący głos Namjoona.
Odwrócił pospiesznie głowę i przełknął slinę. Bicie jego serca było zdecydowanie za szybkie. Otoczyli ich żołnierze. Byli wszędzie, z każdej stony, tworząc wokół nich koło.Nie wiedzieli, kiedy zdołali się do nich tak bardzo zbliżyć. Rap Monster klękał na chodniku trzymając się za ramię i starając się spokojnie oddychać, a Zico wstał na nogi zostawiając leżącego na ziemi żołnierza i kręcił się wokoło rzucając obfitym wianuszkiem cenzuralnych słów. Wydawało się, że sytuacja po prostu nie może być gorsza, ale jak zwykle okazało się to nieprawdą. Jeden z żołnierzy,chyba dowódca, krzyknął coś w swoim języku, a reszta najwyraźniej go posłuchała, bo teraz z każdej strony otaczały chłopaków lufy nowoczesnych karabinów. Zapadła grobowa cisza, przerywana raz na czas dźwiękami strzałów lub wybuchów dochodzących gdzieś z daleka. Rapmon wstał i resztkami sił podszedł do Zico.
-Oni nas zabiją.- powiedział cicho, opierając się na jego ramieniu, bo rany na całym ciele bardzo go bolały i nie miał siły stać o własnych siłach. Żołnierze załadowali karabiny.
Namjoon na chwilę zamknął oczy. To wszystko działo się tak szybko.
Zico jeszcze raz ogarnął wzrokiem wojsko. Byli skupieni, gotowi strzelić w każdej chwili. Jeden nieodpowiedni ruch i było po nich. Przygryzł wargę, bo wiedział, że nie mają szans i nie mogą liczyć na szczęśliwą wspólną przyszłość. Odwrócił twarz w kierunku Rap Monstera i spojrzał mu prosto w oczy. Poczuł, że chce się z nim porzegnać. Namjoon doszedł do tego samego wniosku, bo otworzył oczy i zbliżył się do chłopaka. Ich usta w końcu się dotknęły, po raz pierwszy od wielu dni. Poczuli, jak bardzo siebie pragną. Wydawało im się, że w tle słyszął jakieś rozkazy dla żołnierzy,ale nie dbali o to. Rapmon ścisnął dłoń Zico,a drugą rękę położył mu na ramieniu. Całował mocniej i bardziej namiętnie niż wcześniej, wiedząc, że to prawdopodovnie ich ostatni pocałunek. Usłyszeli strzały i nagle poczuli niewyobrażalny ból, jakby coś rozdzierało im skórę i mięśnie. Nie odsunęli się od siebie, nawet, kiedy stracili czucie w nogach i osunęli się na twardą ziemię. Zico podciągnął się ostatkiem sił na wolnej ręce, aby kontynuować pocałunek. Nagle poczuli, że tracą świadomość. Przestali widzieć na oczy, a do ich uszu,jakby z oddali, docierały tylko ciche dźwięki i krzyki żołnierzy. Ich serca wykonały jeszcze tylko kilka ostatnich bić, jakby oznajmiając, że już nie dają rady i wkrótce zamarły. Leżeli koło siebie,ale wkrótce ich bezwładne już ciała odsunęły się o kilka centymetrów. Nie całowali się już. Ich serca zatrzymały się na zawsze. Powiał zimny wiatr,jakby oznajmiając światu, że w tym miejsu umarła prawdziwa miłość. Żołnierze odeszli, jak gdyby nigdy nic. Zabijanie ludzi było ich pracą i już od dawna nie robiło to na nich wrażenia.
-Szybciej.- rzucił, przyśpieszając tempo. Wokół nich latały ostre jak rzyletki, drobinki szkła, które raz na czas przecinały twarz chłopaków. Rapmon starał skupić się na ucieczce, ale cały czas odwracał głowę,aby zobaczyć jak padają kolejni ludzie. Białe podeszwy jego butów były zabarwione na krwisto czerwony odcień, a jego koszulka poplamiła się w kilku miejscach resztkami pyłu lub krwi. Krąg żyjących zacieśniał się coraz bardziej, a oni mogli się tylko cieszyć, że żyją. Kiedy wybiegli przez metalową bramę budynku nie ukrywali radości. Wciąż słyszeli strzały i krzyki wewnątrz korytarza, ale wszystko wskazywało na to, że wyszli niezauważeni. Zico uśmiechnął się szeroko, chwytając Rapmona za rękę, za która był z nim skuty kajdankami. Nie chcieli marnować cennego czasu, więc już po sekundzie rzucili się do dalszej ucieczki. Mieli szczęście, że słońce schowało się za chmurami, bo nie byli pewni jakby zareagowali na jego światło, po tylu dniach w zamknięciu. Było dość chłodno, a świszczący wiatr rozwiewał im włosy wiejąc im prosto w twarze. Dotarli do wąskiej uliczki, którą pamiętali z dzieciństwa. Teraz była całkowicie zniszczona, tak jak reszta miasta. Drzewa leżały niedbale na chodniku, który był już tylko stertą kamieni, a po budynkach mieszkalnych i placach zabaw, na których się bawili, nie było śladu. Wszystko zostało zniszczone. Jedyne, co ich otaczało, to gruz, martwe ciała walające się gdzieś pod kamieniami, szarość i smutek.
Zico zatrzymał się na chwilę, za wszelką cenę starając się nie zdradzać emocji.
-Namjoon... nasze dzieciństwo... - w tym momencie usłyszeli za sobą strzały z karabinów maszynowych i wojskowe rozkazy w języku, którego nie rozumieli. Odwrócili natychmiast głowy, a widząc kilkadziesiąt metrów od siebie obce wojsko, zrozumieli co się dzieje. Znaleźli ich, widzieli, że uciekają. Rap Monster przygryzł wargę i wystartował przed siebie, ciągnąc za sobą Zico, który szybko dorównał mu kroku. Byli zmęczeni, ale nie mogli przestać. Dobiegli do kolejnego skrzyżowania i bez zastanowienia skręcili w lewo. Potem w prawo i znowu w lewo. Dyszeli ciężko dobiegając do kolejnego rozwidlenia dróg. Zatrzymali się na nim dosłownie na sekundę, aby złapać oddech, ale to nie był dobry pomysł. W tym momencie jeden ze świszczących, tnących powietrze pocisków wystrzelony przez jakiegoś żołnierza otarł się o ramię Namjoona, który uskoczył w ostatniej chwili. Syknął z bólu i przyłożył drugą dłoń do rozciętego i krwiawiącego ramienia.
-Shit. - przeklnął chłopak pod nosem, starając się mimo wszystko zapomnieć o bólu i myśleś trzeźwo.
-Namjoon, wszystko okej? Chcesz, żebym zrobił ci opatrunek? - spytał troskliwie Zico, mimo że nigdy nie potrafił być opiekuńczy.
Chłopak zobaczył, że do Rapmona zbliża się jakiś samotny żołnierz, wyciągając karabin w ich stronę. Poczuł nagłą złość. Jego usta stały się wąskie, a oczy jeszcze się zmniejszyły. Nie czekając na rozwój sytuacji, rzucił się na żołnierza, gdy ten był na tyle blisko, że zdołał go dosięgnąć. Nie panował nad sobą i mimo próśb Rapmona, który siedząc na chodniku starał się zatamować krawaienie, nie zamierzał się uspokoić. Broń wypadła z ręki żołnierza i potczyła się kilka metrów od nich. Zico, siedząc na mężczyźnie uderzył go pięścią w twarz-żałując, że nie może zrobić tego też drugą ręką, która ciągle była skuta kajdankami z dłonią Rapmona- ale to nie wystarczyło. Chciał dać upust swojej złości, a to właśnie wrogiemu wojsku zawdzięczał największe koszmary swojego życia. Uderzył go jeszcze kilka razy, nie zważając na krew, która pojawiła się na twarzy żołnierza, który jeszcze jęczał pojedyncze słowa w obcym języku. Z odrazą chwycił za jego mundur, potrząsając nim. Uśmiechnął się, kiedy zdał sobie sprawę, że wróg stracił przytmność.
-Zico...-usłyszał za sobą cichy, drżący głos Namjoona.
Odwrócił pospiesznie głowę i przełknął slinę. Bicie jego serca było zdecydowanie za szybkie. Otoczyli ich żołnierze. Byli wszędzie, z każdej stony, tworząc wokół nich koło.Nie wiedzieli, kiedy zdołali się do nich tak bardzo zbliżyć. Rap Monster klękał na chodniku trzymając się za ramię i starając się spokojnie oddychać, a Zico wstał na nogi zostawiając leżącego na ziemi żołnierza i kręcił się wokoło rzucając obfitym wianuszkiem cenzuralnych słów. Wydawało się, że sytuacja po prostu nie może być gorsza, ale jak zwykle okazało się to nieprawdą. Jeden z żołnierzy,chyba dowódca, krzyknął coś w swoim języku, a reszta najwyraźniej go posłuchała, bo teraz z każdej strony otaczały chłopaków lufy nowoczesnych karabinów. Zapadła grobowa cisza, przerywana raz na czas dźwiękami strzałów lub wybuchów dochodzących gdzieś z daleka. Rapmon wstał i resztkami sił podszedł do Zico.
-Oni nas zabiją.- powiedział cicho, opierając się na jego ramieniu, bo rany na całym ciele bardzo go bolały i nie miał siły stać o własnych siłach. Żołnierze załadowali karabiny.
Namjoon na chwilę zamknął oczy. To wszystko działo się tak szybko.
Zico jeszcze raz ogarnął wzrokiem wojsko. Byli skupieni, gotowi strzelić w każdej chwili. Jeden nieodpowiedni ruch i było po nich. Przygryzł wargę, bo wiedział, że nie mają szans i nie mogą liczyć na szczęśliwą wspólną przyszłość. Odwrócił twarz w kierunku Rap Monstera i spojrzał mu prosto w oczy. Poczuł, że chce się z nim porzegnać. Namjoon doszedł do tego samego wniosku, bo otworzył oczy i zbliżył się do chłopaka. Ich usta w końcu się dotknęły, po raz pierwszy od wielu dni. Poczuli, jak bardzo siebie pragną. Wydawało im się, że w tle słyszął jakieś rozkazy dla żołnierzy,ale nie dbali o to. Rapmon ścisnął dłoń Zico,a drugą rękę położył mu na ramieniu. Całował mocniej i bardziej namiętnie niż wcześniej, wiedząc, że to prawdopodovnie ich ostatni pocałunek. Usłyszeli strzały i nagle poczuli niewyobrażalny ból, jakby coś rozdzierało im skórę i mięśnie. Nie odsunęli się od siebie, nawet, kiedy stracili czucie w nogach i osunęli się na twardą ziemię. Zico podciągnął się ostatkiem sił na wolnej ręce, aby kontynuować pocałunek. Nagle poczuli, że tracą świadomość. Przestali widzieć na oczy, a do ich uszu,jakby z oddali, docierały tylko ciche dźwięki i krzyki żołnierzy. Ich serca wykonały jeszcze tylko kilka ostatnich bić, jakby oznajmiając, że już nie dają rady i wkrótce zamarły. Leżeli koło siebie,ale wkrótce ich bezwładne już ciała odsunęły się o kilka centymetrów. Nie całowali się już. Ich serca zatrzymały się na zawsze. Powiał zimny wiatr,jakby oznajmiając światu, że w tym miejsu umarła prawdziwa miłość. Żołnierze odeszli, jak gdyby nigdy nic. Zabijanie ludzi było ich pracą i już od dawna nie robiło to na nich wrażenia.
***
Jeden z wrogów, ten, którego Zico wcześnie pobił, w końcu się ocknął. Zamrugał szybko oczami, nie wierząc, że jeszcze żyje. Resztkami sił podniósł się na nogi i otarł krew z twarzy. Podpierając się na gałezi, którą znalazł obok siebie, rozejrzał się wokół. Miejsce, w którym się znajdował było całkowicie zniszczone. Z oczu popłynęły mu łzy. Dopiero po chwili zobaczył, że leżą przed nim ciała Zico i Namjoona, z rękami wciąż skutymi kajdankami. Otworzył usta, ale nie wydał z siebie dźwięku. Nie panował już nad łzami, które raz po raz kapały na ziemię, mieszjąc się z pyłem i brudem. Żołnierz pokuśtykał, wciąż podpierając się na gałęzi, do najbliższego drzewa, które teraz było tylko stosem drewna. Schylił się, zrywając ukryty pod gałęziami, chyba ostatnią ocalałą roślinkę. Podszedł do chłopców, kładąc lekko zwiędły kwiat na ich połączonych kajdankami dłoniach. Jeszcze przez chwilę klękał przed nimi, pozwalając łzom płynąć, ale wiedział, że to nic nie da. Powoli odszedł od Zico i Rapmona, starając się nie przewrócić. Wciąż krwawił. Czuł, że ma złamany nos i szczękę.Znowu powiał wiatr, podnosząc z ziemi trochę pyłu. Świat jakby zamarł. Nie było już nic więcej. Zawsze było tak,że jeśli coś będzie raz zniszczone, już nigdy nie powróci. Prawie zawsze. Rapmon i Zico naprawdę się kochali. Już na zawsze pozostali skuci kajdankami. Nic, nawet wojna, nie była w stanie zniszczyć prawdziwej miłości.