piątek, 9 października 2015

Halloween Night: The story of a Vampire [cz.1]

Typ: halloween, mroczne, nadprzyrodzone, fantasy
Bohaterowie:
SHINee:
* Kim Jonghyun  (Jonghyun, Jjong, Dino)
* Kim Kibum (Kibum, Kibummie, Key)
* Lee Taemin ( Taemin, Tae, Maknae)
Rating: [M]

- Hej, przyjdziesz na imprezę? Dzisiaj o 19 u mnie.
-Tak, pewnie.
-Tylko nie zapomnij o przebraniu! To przecież Halloween! -powiedział Taemin pełen entuzjazmu, po czym zakończył rozmowę. Jonghyun odłożył telefon na pobliski stolik i westchnął. Kolejny rok i kolejna impreza na Halloween, a on znowu nie ma przebrania. Nie lubił tego okresu w roku. Zdecydowanie bardziej wolałby posiedzieć w domu oglądając swój ulubiony serial.
-Nie, tym razem nie mogę ich zawieść. -powiedział sam do siebie. Przez chwilę myślał o stroju, jaki mógłby założyć, ale nic odpowiedniego nie przychodziło mu do głowy. Włączył komputer i zaczął przeglądać internet w poszukiwaniu czegoś ciekawego, co by go zainspirowało. Na YouTube wszyscy pokazywali skomplikowane makijaże zombie czy kosciotrupów, a wykonanie każdego ze strojów wymagało bardzo dużo czasu. Chłopak zrezygnowany zmarszczy brwi. Chyba w tym roku też zostanie zwykłym Jonghyunem. Nagle przypomniał sobie, co mówiła jego mama, kiedy jeszcze żyła. Wciąż podkreślała, że na strychu jest mnóstwo pamiątek po jego dziadkach. Jjong uśmiechnął się, wstając od komputera. Miał przeczucie, że to właśnie tam znajdzie to, czego potrzebuje.

Już od dawna nikt nie używał strychu. Panował tam okropny bałagan, a kurz pokrywał wszystkie skrzynie i książki, które się tam znajdowały. Jonghyun zmrużył oczy i starał się wstrzymać oddech, aby nie wdychać tak wielkich ilości kurzu i nie czuć zapachu stęchlizny. Rozejrzał się w około. Jego uwagę przyciągnął jeden z drewnianych kufrów, z pewnością bardzo stary, ozdobiony srebrnymi ornamentami, układającymi się w skomplikowane wzory. Podszedł do skrzyni i bezskutecznie próbował ją otworzyć. Zmarszczył brwi, jak zawsze, kiedy był zniecierpliwiony.
- Cholerna skrzynia. -powiedział, spoglądając na nią ze złością. Zrezygnował na chwilę z prób otwierania jej i zaczął przeglądać stare książki i albumy,leżące nieopodal. Czarno białe zdjęcia, przyklejone na zakurzonych, pożółkłych stronach, przedstawiały całą historię jego rodziny. Jonghyun nie znał większości osób, ale i tak oglądał album z ciekawością. Nie wiedział,  że dzieje jego rodu sięgają tak daleko. Najwidoczniej jego babcia,do której należała książka przykładała do tego wagę, bo wszystkie zdjęcia były przyklejone chronologicznie- od najnowszych, przedstawiających jego matkę, aż po najstarsze, sięgające swoją historią do XVI wieku. Pod niektórymi fotografiami znajdowały się ręcznie pisane notatki,  na temat epoki historycznej lub konkretnych członków rodziny, napisane starannym, ale trudnym do odczytania charakterem pisma. Zdziwiło go,że na wielu zdjęciach nie ma nikogo- na pierwszym planie było przedstawione ubranie, ale nikt go nie nosił. Jjong delikatnie odwracał strony, starając się nie zniszczyć tak cennej rodzinnej pamiątki. Na ostaniej stronie albumu chłopak zauważył pożółkłą kopertę, zaklejoną mocną taśmą. Zmarszczył brwi. Starając się jej nie zniszczyć, roztargał delikatnie papier. Początkowo wydawało się, że w środku nic nie ma- dopiero, kiedy odwrócił ją do góry nogami, z koperty wypadł mały,  srebrny klucz. Jonghyun nieznacznie się uśmiechnął. Był niemal pewny, że kluczyk należy do starego kufra. Wsadził go do dziury i przekręcił w prawo. Nie mylił się. Kłudka, która strzegła sekretów skrzyni, ustąpiła. Jjong otworzył ciężkie, drewniane wieko. Ku jego uciesze, w środku był jakiś materiał. Wyciągnął zawartość skrzyni szybkim ruchem. W powietrze wzbily się kłęby szarego kurzu. Dino zaczął kaszleć i dopiero po chwili zauważył, że trzyma w ręce czarno czerwoną pelerynę. Wyglądała naprawdę świetnie- wnętrze było podszyte czerwonym błyszczącym materiałem, a wierzch był całkowicie czarny. Pod szyją poleryna miała srebrny łańcuszek. Jonghyun zarzucił ją sobie na plecy. Była na niego trochę za duża, ale, ku jego zdziwieniu, po chwili dopasowała się do jego wzrostu. Chłopak zajrzał do skrzyni jeszcze raz. Znalazł tam także czarną laskę, że srebrną, zdobioną kulką na górze. Laska ta była podobna do tych, które nosili szlachcice i burżuazja kilka wieków temu. Chwycił ja, przez chwilę udając,  że jest wysoko postawionym lordem. W kufrze nie było nic więcej,  więc zawiedziony zamknął wieko i zszedł ze strychu do pokoju. Przeglądał się w lustrze, uśmiechając się do siebie. Wyglądał idealnie. Reszta chłopaków na pewno nie będzie mieć lepszych strojów. Szybko poszedł do łazienki,  przeczesując włosy i robiąc wampirzy makijaż. Podkreślił oczy czarną kredką i nałożył biały podkład.  Znowu uśmiechnął się do lustra. To będzie najlepsze halloween w jego życiu.

Dochodziła już północ, ale w domu Taemina impreza Halloweenowa trwała na całego. Było około czterdziestu osób, wszystkie przebrane za różne mroczne postacie. Jonghyun był na szczęście jedynym wampirem. Taemin i Onew przebrali się za zombie, Kibum był seksownym wilkołakiem, a Minho jokerem.
-Hej kochani, wyglądacie cudownie! -powiedział Taemin z kieliszkiem alkoholu w ręku. Onew skrzywił się trochę. Nie lubił, kiedy maknae pił. Mimo że był już  dorosły, koledzy wciąż widzieli w nim małego chłopca.
- Tae, nie pij tyle. Znowu będziesz miał kaca. -powiedział Key, zabierając mu kieliszek z ręki i wypijając do końca jego zawartość. Młodszy zrobił obrażoną minę i odszedł chwiejnym do innych gości, tańcząc w rytm muzyki. Halloweenowa impreza u maknae nie mogła się odbyć bez dyniowego ciasta i litrów alkoholu. Kilka pijanych osób w przebraniach duchów i kościotrupów  leżało na kanapie albo siedziało w kącie. Wszędzie było słychać dudniącą muzykę i czuć dym papierosowy. Jonghyun siedział na kanapie obok Kibuma, który go obejmował. Na zmianę wymieniali się miętowym  papierosem, zaciągając się i wydychajac trujący dym. Mimo dużej ilości wódki,jaką wypili, nie byli jeszcze pijani.
- Kibummie... -powiedział Jjong uśmiechając się do niego szeroko.
Key nie odpowiedział.  Zbliżył się do niego i pocałował przyjaciela w usta.
- Hmmm, podoba mi się. - odparł Dino, śmiejąc się i oddając mu namiętny pocałunek. Key chwycił kolegę za włosy i przyciągnął jeszcze bardziej do siebie, nie przerywając całowania. Jeszcze przez chwilę się dotykali. Jonghyun usmiechnął się seksownie.
- Zajebiste kły, kochanie. - rzucił Kibum oblizując usta.
Pomimo mocy alkoholu, do Dino dotarł sens tych słów.
-Jakie kły? -zapytał, bo nie był pewny, czy dobrze zrozumiał.
Key zbliżył się do niego, delikatnie muskając palcami jego usta.
-No przecież przebrałeś się za wampira, kochanie.- powiedział z naciskiem, mimo że nie byli nawet razem i obydwoje zawsze uważali się za stuprocentowych hetero. -masz kły. Jak prawdziwy wampir. W tym roku postarałeś się ze strojem. -dodał Kibum, po czym uraczył Jjonga jeszcze jednym namiętnym całusem.
Jonghyun był trochę zdezorientowany. Przecież nie miał kłów, a przynajmniej nie przypominał sobie, aby je robił. Cmoknął kolegę na pożegnanie i udał się do łazienki, która na szczęście była wolna. Przejrzał się w lustrze i uśmiechnął się do siebie. Jego oczom ukazały się ostre, wampirze kły. Dino dotknął ich palcem. Były prawdziwe. Zamrugał kilka razy zdezorientowany. Nie miał zielonego pojęcia, jak to się stało. Jeszcze raz spojrzał w lustro, poprawiając włosy.
- Wyglądam nieziemsko. Totalnie. -powiedział sobie, znowu się uśmiechając i ogladając ostre zęby, które dodawały mu strasznego wyglądu- w końcu o to chodzi w halloween!
Wyszedł z łazienki i udał się na piętro domu. Szukał kogoś trzeźwego, kto potwierdziłby mu, czy kły nie są jedynie wytworem jego podpitego umysłu. Nie było to jednak łatwe zadanie- trzeźwa osoba na imprezie u Taemina była tak prawdopodobna, jak koncert EXO i Big bang w Rybniku. Wszędzie walały się puste butelki albo wypalone papierosy. Na piętrze była tylko sypialnia, z której dochodziło parkskanie, sapanie i piski, więc Jonghyun wolał nie wnikać w to, co się tam dzieje. Postanowił zaczerpnąć trochę świeżego powietrza, więc wyszedł na duży taras, znajdujący się na przeciwko sypialni.
Noc była piękna. Jonghyun oparł się o barierkę głęboko oddychając i napawając się światłem księżyca w pełni. Nagle przez jego ciało przeszły dreszcze. Poczuł, jak krew pulsuje mu w żyłach. Rozejrzał się do okoła. Odgłosy dochodzące z dołu zdawały się być oddalone o kilkadziesiąt kilometrów. Przeszył go rwący ból. Wydawało mu się że krzyknął, ale jego głos także wydawał się odległy. Zacisnął zęby i zamknął oczy. W pewnym momencie zdał sobie sprawę, że nie ma sensu się opierać. Poczuł, jak się zmienia. Nie był w stanie powiedzieć w co, ale wyraźnie to czuł. Jego krew pulsowała tak mocno, że Jonghyunowi zdawało się, że zaraz go rozsadzi. Po chwili wszystko minęło. Ból przeszedł tak nagle jak się pojawił. Jjong dyszał se zmęczenia. Leżał na czymś zimnym, możliwe, że na podłodze, ale nie był tego pewien. Nie miał siły otworzyć oczu. Oddychał jeszcze przez chwilę, aż nagle poczuł, że spada. Ogarnął go mrok, w którym tonął. Czuł błogie ukojenie. Był tak zmęczony, że pozwolił swojemu ciału spadać. Ostatnią rzeczą, o której myślał przez całkowitą utratą świadomości, był srebrny, okrągły księżyc....

Koniec części pierwszej. Cdn.
Proszę o komentarze ^^

sobota, 15 sierpnia 2015

Stardust [2min]

Typ: dark
Rating: [T]
Bohaterowie: 
*Choi Minho
*Lee Taemin

Dla mojej kochanej Dary ^^ Mam nadzieję, że Ci się spodoba B))



"Dlaczego nie mogę cię dotknąć?! Dlaczego uciekasz, po tym jak sprawiłeś, że nie mogę bez ciebie żyć?! Czym sobie zasłużyłem na twoją ignorancję?! Dlaczego moje życie nie mogło potoczyć się inaczej?! Dlaczego musiałem cię spotkać? Zniszczyłeś mnie, a teraz domagasz się przebaczenia? Przepraszam Cię, nie potrafię tak dłużej żyć."
Płaczę . Moje ręce się trzęsą i nie jestem w stanie utrzymać w palcach pióra, które w końcu spada na ziemię rozbryzgując dookoła czarny atrament. Przyciskam ręce to głowy,starając się zagłuszyć myśli, ale to nie pomaga. Słone łzy spływają mi po policzkach. Podkulam nogi i chowam głowę w kolanach. Nie jestem w stanie dokończyć listu. Nie rozumiem, dlaczego Minho tak postąpił. Byłem przecież idealnym chłopakiem, a on potraktował mnie jak śmieć. Jak zabawkę, niezdolną do jakichkolwiek uczuć. Ocieram wciąż spływające łzy rękawem bluzy,którą mam na sobie. Cholera. To przecież jego bluza. Fakt ten doprowadza mnie do jeszcze większego szału. Szybko ściągam ją z siebie, rzucając ubranie w kąt, jakby nic dla mnie nie znaczyło. Jakby on nic dla mnie nie znaczył, chociaż wiem,że tak naprawdę wciąż go kocham. Wstaję z krzesła zostawiając list na stole. Idę chwiejnym krokiem do drzwi wyjściowych, wszystko rozmazane mi się przed oczami. Odruchowo biorę z szafki stojącej koło drzwi scyzoryk i wrzucam go do kieszeni spodni. Przez dziesięć minut próbuję otworzyć drzwi, ale nie jest to łatwe kiedy całe twoje ciało się trzęsie, a twoje myśli wciąż powtarzają tylko kilka słów. On zdradził. On mnie nie kocha. Nigdy nie kochał.
Zaciskania zęby i kiedy w końcu uda mi się otworzyć drzwi, rzucam się biegiem na zewnątrz. Biegnę przed siebie, nie zwracając uwagi na to, gdzie jestem. Nie mam już nic do stracenia. Nagle w oddali słyszę rozpaczliwy głos, który woła mnie po imieniu. Jego głos.
- Taemin! TAEMIN NATYCHMIAST SIĘ ZATRZYMAJ!
Czuję przeszywający ból w szczęce, kiedy zaciskam zęby jeszcze mocniej, ale jego głos motywuje mnie do szybszego biegu. Kocham go,ale nie chcę go widzieć po tym, co mi zrobił.
W końcu jestem tak zmęczony,że moje nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Muszę się zatrzymać i trochę odsapnąć. Minho podbiega do mnie i obejmuje mnie. Nie mogę powstrzymać się od płaczu. Łzy spływają z moich oczu i za wszelką cenę staram się wydostać z jego mocnego uścisku, ale w końcu się poddaje bo wiem,że z nim nie wygram. Zawsze był silniejszy ode mnie. W końcu ustępuje zbliżając się do niego i kładąc mu głowę na ramieniu. On nie rozumie. Nie wie,jak bardzo mnie zranił. Wtulam się w jego czarną koszulę, dzięki czemu czuję się bezpieczny. Minho mnie obejmuje i mocno przyciąga do siebie.
-Nie płacz, Taeminnie. - mówi błagalnie, ale po raz pierwszy w życiu nie mogę go posłuchać. Nie jestem w stanie zapanować nad kapiącymi łzami. Minho gładzi mnie po włosach,a potem delikatnie podnosi mi głowę i dotyka opuszkami palców moich policzków o ust.  Moją dolna warga drga, a oczy są zapuchnięte. Moja twarz nie zdradza żadnego wyrazu, ale tak naprawdę toczy wewnętrzną bitwę. Wybaczyć mu, czy odejść? 
Zamykam oczy, kiedy Minho zbliża swoją twarz do mojej, delikatnie dotykając moich ust. Są takie, jak zapamiętałem. Miękkie i delikatne. Przez sekundę w myślę,że powinienem przestać i powiedzieć mu,że nie chcę,aby mnie całował, ale to nie wchodzi w grę. Nie umiem mu odmówić, więc całkowicie mu się oddaję pozwalając, aby bawił się moimi ustami i przygryzał delikatnie wargi, wciąż mokre od łez.
-Kocham Cię, wiesz? -mówi w końcu,patrząc mi prosto w oczy, ale ja odwracam wzrok i wpatruję się w chodnik, na którym zaczynają pojawiać się krople deszczu. Sens jego słów dociera do mnie dopiero po jakiejś chwili. Nic nie odpowiadam. Minho patrzy się na mnie jeszcze przez chwilę, najwyraźniej oczekując, że przytulę się do niego,zacznę go całować i powiem, że nic się nie stało, ale ja tylko odsuwam się do tyłu, w końcu uwalniając się z jego uścisku. Wciąż wpatruję się w chodnik, na którym pojawia się coraz więcej mokrych kropek, aż w końcu czuję na sobie mokry deszcz. Zaczyna padać coraz bardziej, a ja tylko nieobecnym wzrokiem wpatruję się w swoje czarne buty. Już go nie kocham. Dopiero teraz to do mnie dotarło.
-Taemin? - słyszę jego głęboki głos, który tak często mnie uspokajał. Nie. Przykro mi Minho, ale nie chcę tego tolerować. Wyciągam z kieszeni spodni scyzoryk i przystawiam go sobie do żył na nadgarstku. Już mam przycisnąć ostrze do skóry i mocno przeciągnąć je wzdłuż mojego ramienia, kiedy jego ręka chwyta nóż i wyrzuca go daleko za siebie.
-TAEMIN! CO TY DO CHOLERY ROBISZ?! NIE MOŻESZ SIĘ ZABIĆ. NIE MOŻESZ.
Moje łzy znowu zaczynają płynąć, a emocje stają się jeszcze silniejsze.
-Przepraszam. -szepczę, odwracając się na pięcie i ruszając biegiem przed siebie. Słyszę, że Minho coś za mną krzyczy, ale wydaje mi się, że jego słowa nie mają sensu i zlewają się w jeden niezrozumiały wyraz. W końcu dobiegam do Seoul Tower, czyli najwyższego punktu widokowego w mieście. Szybko naciskam guzik windy i wkrótce czuję, jak poruszam się w górę. Pierwsze, drugie, trzecie piętro. Dziesiąte. Dwudzieste. Trzydzieste. Pięćdziesiąte. W końcu winda zatrzymuje się na samym szczycie, a ja znajduję się na wielkim tarasie widokowym,skąd widzę panoramę Seulu. Miasto w nocy wygląda wyjątkowo pięknie, mieniąc się milionami kolorowych świateł, które odbijają się w kroplach deszczu. Jestem tak wysoko, że przez chwilę ciężko mi oddychać. Chwiejnym krokiem dochodzę do szerokiej barierki i staję na balustradzie. Pod nogami mam autostrady, ulice i ludzi, którzy zdają się nie zauważać tego, co dzieje się w okół nich. Biorę głęboki oddech i jeszcze przez chwilę wpatruję się w światła miasta. Nagle słyszę dźwięk windy jadącej w górę. Odwracam się w przez ramię i wiedzę bujną czuprynę Minho. Przeszywa mnie strach, a na mojej skórze pojawia się gęsia skórka. Nie mogę dłużej czekać. Biorę ostatni głęboki oddech i dokładnie w momencie, kiedy Minho wbiega na taras, aby mnie powstrzymać, moje nogi odrywają się od podłoża i zaczynam spadać. Słyszę pełen bólu krzyk Minho, a potem wszystko dzieje się za szybko. Spoglądam w górę i widzę, że Minho skoczył za mną. Ten idiotą poświęcił się dla mnie. Jest mi nie dobrze. Chcę się zatrzymać. Tak naprawdę nie chcę zginąć, nie chcę, żeby on zginął. Czuję mocny podmuch wiatru i uderzam o twardy asfalt. Słyszę dźwięk łamiących się kości, a całe moje ciało przeszywa ogromny ból. Przed oczami zauważam żółte światło, a potem ciemność. Nic już nie czuję, a odgłosy miasta stopniowo cichną. Po chwili zdaję sobie sprawę, że znów się unoszę, ale tym razem, gdy otwieram oczy widzę moje własne ciało, leżące pod Seoul Tower w kałuży czerwonej krwi. Obok widzę ciało Minho, poturbowane jeszcze bardziej niż moje i przez chwilę chcę do niego krzyczeć, ale zdaję sobie sprawę, że on już nie żyje. Nie może żyć. Odwracam się do okoła i widzę postać mojego chłopaka, unoszącą się na tej samej wysokości co ja. Jest przezroczysty, jak duch, ale uśmiecha się do mnie tym samym łagodnym uśmiechem co zawsze. Odwzajemniam uśmiech i automatycznie mu wszystko wybaczam. Jesteśmy duchami. To, co stało się za życia, nie będzie już się liczyć. Możemy żyć razem, jakby nic nigdy się nie stało. Jakby Minho nigdy mnie nie zdradził. Zbliżam się do niego, pragnąc się przytulić i wypłakać w jego silnych ramionach, ale kiedy wyciągam rękę i dotykam jego ducha opuszkami palców, jego ciało rozpada się na miliony złotych gwiazdek, które w końcu zupełnie znikają, rozwiane przez wieczorny wiatr. Chcę krzyczeć, ale nie potrafię wydobyć głosu. Rozpadało się już na dobre i deszcz dudni w ziemię pode mną. W końcu czuję, jak się rozpadam. To dziwne uczucie. Widzę, jak zmieniam się w miliony gwiazdek, a potem przestaję czuć cokolwiek.  Przestaję zdawać sobie sprawę z tego, kim jestem. Wiatr po prostu mnie rozwiewa, jak niepotrzebny nikomu proch. W jednej chwili tracę tożsamość i wspomnienia. Nie mogę się ruszyć i nie potrafię już myśleć. Ostatnią rzeczą jaką pamiętam, jest widok Seulu z góry... a potem... a potem już nie istnieję.

Deszcz dudni w ziemię, rozpryskując się na kafelkach. Samochody przejeżdżają z zawrotną szybkością po nowo zbudowanych drogach, a ludzie siedzą w domach, śmiejąc się i rozmawiając. Nikt nie wychodzi na deszcz. Dopiero świtem, kiedy miasto budzi się, a ludzie wychodzą z domów, zmuszeni iść do pracy albo szkoły, zauważają dwa ciała leżące pod Seoul Tower. Wiele osób mija je szybkim krokiem, udając, że ich nie zauważyli- nie chcą brać na siebie odpowiedzialności, boją się zadzwonić na policję. Dopiero koło południa, jakaś staruszka wyciąga telefon i dzwoni, aby powiedzieć o dwóch chłopcach pod Seoul Tower. Policja przyjeżdża bardzo szybko, ale nie da się ich uratować. Odeszli już na zawsze.

czwartek, 6 sierpnia 2015

Czy wiesz, że Cię kocham? [VMon]

Typ: fluff
Pairing : VMon
Bohaterowie:
-Kim Taehyung (Kosmita, Tae,V, Taehyung)
-Kim Namjoon
-Jung Hoseok (Hoseok, JHope )
-Park Jimin

Kolejne dziwne opowiadanko. Mam nadzieję,że Wam się podoba. Proszę o komentarze, bo one naprawdę wiele dla mnie znaczą!

- Tae, chcesz coś do picia?- spytałem miło, wchodząc do jego pokoju. V siedział na łóżku z podkulonymi nogami i z ciekawością wpatrywał się w brzęczącą muchę, która usiadła na krawędzi szafki. Uśmiechnąłem się na jego widok. Niezależnie od tego, co robi, zawsze jest uroczy. Usiadłem koło Taehyunga, przez chwilę jeszcze wpatrując się w jego piękną twarz, jak zwykle promienną i niewinną. Westchnąłem i na sekundę spuściłem wzrok. Tak bardzo zazdroszczę mu tego, że ciągle myśli pozytywnie. Dla niego szklanka zawsze jest do połowy pełna, a świat szczęśliwy i kolorowy. Odkąd go poznałem wiedziałem, że muszę się nim opiekować. Jest jak duże, kochane dziecko.
- Tae, chcesz coś do picia?- powtórzyłem. Taehyung dopiero teraz wyrwał się z zamyślenia i zauważył moją obecność. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Tak. -powiedział, potrząsając głową -mógłbym dostać bubble tea?- spytał niewinnie, a ja wiedziałem, że nie jestem w stanie mu odmówić.
-Pewnie. -rzuciłem,podnosząc się z łóżka. Co prawda nie za bardzo wiedziałem, jak robić bubble tea, ale ostatnio kupiliśmy specjalny sprzęt,więc nie powinno być problemu.  Aha,no i przecież jest internet.
Poszedłem do kuchni, biorąc z szafki mój tablet... a może to był tablet Tae?
Włączyłem urządzenie i nie czekając, aż się do końca załaduje,wpisałem  w wyszukiwarkę "jak robić bubble tea". Wyskoczyło mi kilka propozycji, a ja starałem się znaleźć tą najlepszą. Po kilku sekundach usłyszałem kroki i do kuchni wdreptał V ubrany w swój wymięty, czarno szary dres. I tak zawsze wyglądał cudownie.
-Hej, hyung.- rzucił, podchodząc do mnie i całując mnie w policzek.
-Hej.-odprłem z uśmiechem. -naoglądałeś się już muchy?
Tae kiwnął głową i podszedł do mnie bliżej,przyglądając się,co robię. Oparł łokcie na blacie, wpatrując się w jasny ekran tableta.
- Może zrobimy coś prostszego? -spytał po chwili widząc, że temat bubble tea trochę mnie przerasta. Uśmiechnąłem się z wdzięcznością i zapytałem, co by chciał robić. Wzruszył ramionami- wspominałem już jaki on jest uroczy?- i w końcu wymamrotał,że moglibyśmy oglądnąć film. Zgodziłem się. No cóż, zawsze się zgadzam.
-Namjoon, oglądnijmy jakiś horror!
Spojrzałem na niego zdziwiony. Tae nigdy nie lubił horrorów. Zawsze wybierał komedie, albo filmy akcji. Potaknąłem niepewnie,  włączając pierwszy horror jaki przyszedł mi do głowy. Usiedliśmy na kanapie, przed telewizorem. Dla klimatu zgasiłem światło. Od samego początku,kiedy w filmie pojawiały się duchy albo demony, Tae wtulał się we mnie i ściskał mnie za rękę. Bardzo mi to odpowiadało, bo tęskniłem za jego bliskością. V położył głowę na mojej klatce piersiowej i z szeroko otwartymi oczami oglądał, jak kobieta chowając się w piwnicy (naprawdę nie rozumiem dlaczego w horrorach ludzie wchodzą do ciemnych pomieszczeń po usłyszeniu podejrzanych hałasów) została zaatakowana a później zabita przez demona. Tae wydał z siebie zduszony pisk i jeszcze mocniej przycisnął się do mnie. Objąłem go,delikatnie głaszcząc go po ramieniu.
- Spokojnie, ze mną jesteś bezpieczny.
W głębi duszy byłem naprawdę szczęśliwy, że Taehyung tak bardzo mi ufa. Często zasypiał, kiedy go przytulałem. Kiedy film się z kończył, Tae jeszcze przez jakieś 10 minut nie mógł dojść do siebie. Jak dla mnie horror był dość słaby i przewidywalny, ale mimo to wciąż głaskałem i przytulałem V. Nie mogłem pozwolić,żeby się czegoś bał ani żeby był samotny.
-Hej kochanie, nie bój się. To tylko film.
Przytulił się do mnie mocniej, chowając głowę w moich ramionach.
-Kocham cię, Namjoon. -powiedział nagle, tak niespodziewanie, że przez chwilę nie miałem pojęcia, co odpowiedzieć.
Uśmiechnąłem się, delikatnie kładąc ręce na jego ramionach i przesuwając je w stronę twarzy. Stopniowo moje palce dotknęły jego podbródka, potem kuszących, pełnych ust, w końcu czoła. Odgarnąłem jego brązową grzywkę tak, aby móc spojrzeć głęboko w jego śliczne, ciemne oczy.
- Też Cię kocham.  Bardziej, niż cokolwiek innego.
Moje usta zbliżyły się do jego ust, składając na nich kwiecisty, delikatny pocałunek. Poczułem, jak moje ciało wypełnia radość. Pragnąłem więcej. Więcej pocałunków, więcej pieszczot.  Pragnąłem więcej Taehyunga. Wiedziałem, że jest mój. Tae, całując mnie,opierał ręce na moich ramionach, więc w końcu pozwoliłem mu przewrócić mnie. Leżał na mnie, a ja naprzemian całowałem go i przytulałem, jak nigdy wcześniej. Nie mogłem się zatrzymać, pragnąłem go. Chciałem wziąć z nim ślub, założyć rodzinę. Tak, tylko tego pragnąłem. To właśnie moje największe marzenie- być z nim. Na zawsze.

-Namjoon? Namjoon! Wstawaj śpiochu! - usłyszałem nad sobą znajomy głos. Przeciągnąłem się, przez pierwsze kilka sekund nie zdając sobie sprawy, gdzie jestem. Ziewnąłem i usiadłem na łóżku. Byłem w dormie,  wraz z moimi przyjaciółmi z zespołu. Godzina 6 rano. Najwyższa pora wstawać.
- Dzień dobry- powiedziałem do Jimina, który obudził mnie dzisiaj wyjątkowo delikatnie- czasami potrafił mnie szczypać albo oblewać wodą. Szybko się ubrałem i wyszedłem na korytarz. Z sąsiedniego pokoju wyszli JHope i Taehyung, obściskując się i całując. Wyglądali, jakby właśnie spędzili ze sobą przyjemną noc. Przygryzłem wargi. Zauważyli mnie dopiero po kilkunastu sekundach.
- Cześć hyung. -powiedział Tae, tym uroczym głosem, który tak uwielbiałem.
-Cześć. -odparłem, starając się, aby moja twarz nie miała żadnego wyrazu. V potaknął, na znak,że zrozumiał.
Hoseok pocałował Tae w usta i przytulił się do niego, znowu zapominając o mojej obecności. Kiedy skończyli, ja czułem się jeszcze bardziej nieswojo.
-Śniło ci się coś? - zapytał znowu Tae, z uśmiechem.
Znowu przygryzłem wargę. Pokręciłem głową.
-Nie, nic. -odparłem. -zupełnie nic.- dodałem po chwili namysłu. V znowu pokiwał zadowolony głową i wraz z Hoseokiem odeszli, obejmując się  i rozmawiając.
Odwróciłem się do ściany, przez chwilę się w nią wpatrując. Nigdy nie będę dla niego wystarczająco dobry. W moich oczach zebrały się łzy.
- Hej,Namjoon. Wszystko ok? - spytał Jimin, który dopiero teraz wychodził z pokoju. Automatycznie uśmiechnąłem się szeroko.
-Pewnie -odparłem. - Chodźmy juz na śniadanie. Jestem głodny. - powiedziałem,podążając w stronę kuchni, do której chwilę temu zmierzali zakochani w sobie Taehyung i Hoseok.

niedziela, 29 marca 2015

Nic nie jest w stanie zniszczyć miłości [ZiMon]

Typ: angst, character death, yaoi
Rating: [M]
Bohaterowie:
Kim Namjoon (Rap Monster, Rapmon, Mon)
Woo JiHo (Zico)

-To już dzisiaj. - powiedział Zico,wydrapując kreski na szarej ścianie celi. Czekał na ten dzień tak długo, ale było warto. Dzisiaj nareszcie będzie znowu wolny. Jedyną rzeczą,jakiej się obawiał było to, w jakim stanie ujrzy świat poza murami. Pamiętał,że kiedy zamykali go w celi, rozpoczynała się wojna. Mógł przypuszczać, że był jednym z niewielu, którzy ocaleli. Odwrócił się przez ramię, żeby spojrzeć na Namjoona, który siedział na podłodze, opierając głowę o ścianę. Odkąd ich tu wsadzili, byli przypięci do siebie kajdankami. Rapmon miał je na prawej ręce, a Zico na lewej. Mimo, że nie było to bardzo wygodne,szczególnie podczas bliższych kontaktów od których nie stronili, nie narzekali.
-Kiedy otworzą zamki?- spytał Namjoon patrząc chłopakowi prosto w oczy. Zico wydymał policzki dając mu do wiadomości, że wykonije w głowie jakieś skomplikowane obliczenia. Odezwał się dopiero po kilku sekundach.
-Z tego co mi wiadomo, to chyba za godzinę. -Rapmon kiwnął głową. Wszyscy wokół mówili, że elektrownie długo nie wytrzymają- ludzie są zbyt wyniszczeni wojną, aby pracować, a tereny zbyt napromieniowane, aby maszyny prawidłowo funkcjonowały. Dzisiaj wszystko miało przestać działać, a bez prądu drzwi celi się otworzą i będą mogli wyjść na wolność. Nareszcie. Spędzili tu dokładnie 312 dni i nie mieli zamiaru zmarnować w tym miejscu ani sekundy więcej, niż to było konieczne.
***

Zico szybko uwinął się z wyłamaniem elektronicznego zamka i otwarciem ciężkich, metalowych drzwi. W budynku panował chaos. Inny więźniowie, którzy także wiedzieli o chwilowym braku prądu, nie próżnowali. Kiedy Namjoon i Zico biegli do głównego wyjścia, ciągle ktoś biegnący w drugą stronę ich popychał, albo potrącał. Rap Monster przez chwilę poczuł, że jest wolny i że teraz wszystko ułoży się na nowo, ale nie długo cieszył się tym uczuciem. Wkrótce zobaczyli, jak do budynku wskakują, dodatkowo wybijając okna, służby specjalne z bronią i strzelają w przypadkowych uciekinierów. Zico przeklnął pod nosem, chwytając Mona za rękę.
-Szybciej.- rzucił, przyśpieszając tempo. Wokół nich latały ostre jak rzyletki, drobinki szkła, które raz na czas przecinały twarz chłopaków. Rapmon starał skupić się na ucieczce, ale cały czas odwracał głowę,aby zobaczyć jak padają kolejni ludzie. Białe podeszwy jego butów były zabarwione na krwisto czerwony odcień, a jego koszulka poplamiła się w kilku miejscach resztkami pyłu lub krwi. Krąg żyjących zacieśniał się coraz bardziej, a oni mogli się tylko cieszyć, że żyją. Kiedy wybiegli przez metalową bramę budynku nie ukrywali radości. Wciąż słyszeli strzały  i krzyki wewnątrz korytarza, ale wszystko wskazywało na to, że wyszli niezauważeni. Zico uśmiechnął się szeroko, chwytając Rapmona za rękę, za która był z nim skuty kajdankami. Nie chcieli marnować cennego czasu, więc już po sekundzie rzucili się do dalszej ucieczki. Mieli szczęście, że słońce schowało się za chmurami, bo nie byli pewni jakby zareagowali na jego światło, po tylu dniach w zamknięciu. Było dość chłodno, a świszczący wiatr rozwiewał im włosy wiejąc im prosto w twarze. Dotarli do wąskiej uliczki, którą pamiętali z dzieciństwa. Teraz była całkowicie zniszczona, tak jak reszta miasta. Drzewa leżały niedbale na chodniku, który był już tylko stertą kamieni, a po budynkach mieszkalnych i placach zabaw, na których się bawili, nie było śladu. Wszystko zostało zniszczone. Jedyne, co ich otaczało, to gruz, martwe ciała walające się gdzieś pod kamieniami, szarość i smutek.
Zico zatrzymał się na chwilę, za wszelką cenę starając się nie zdradzać emocji.
-Namjoon... nasze dzieciństwo... - w tym momencie usłyszeli za sobą strzały z karabinów maszynowych i wojskowe rozkazy w języku, którego nie rozumieli. Odwrócili natychmiast głowy, a widząc kilkadziesiąt metrów od siebie obce wojsko, zrozumieli co się dzieje. Znaleźli ich, widzieli, że uciekają. Rap Monster przygryzł wargę i wystartował przed siebie, ciągnąc za sobą Zico, który szybko dorównał mu kroku. Byli zmęczeni, ale nie mogli przestać. Dobiegli do kolejnego skrzyżowania i bez zastanowienia skręcili w lewo. Potem w prawo i znowu w lewo. Dyszeli ciężko dobiegając do kolejnego rozwidlenia dróg. Zatrzymali się na nim dosłownie na sekundę, aby złapać oddech, ale to nie był dobry pomysł. W tym momencie jeden ze świszczących, tnących powietrze pocisków wystrzelony przez jakiegoś żołnierza otarł się o ramię Namjoona, który uskoczył w ostatniej chwili. Syknął z bólu i przyłożył drugą dłoń do rozciętego i krwiawiącego ramienia.
-Shit. - przeklnął chłopak pod nosem, starając się mimo wszystko zapomnieć o bólu i myśleś trzeźwo.
-Namjoon, wszystko okej? Chcesz, żebym zrobił ci opatrunek? - spytał troskliwie Zico, mimo że nigdy nie potrafił być opiekuńczy.
Chłopak zobaczył, że do Rapmona zbliża się jakiś samotny żołnierz, wyciągając karabin w ich stronę. Poczuł nagłą złość. Jego usta stały się wąskie, a oczy jeszcze się zmniejszyły. Nie czekając na rozwój sytuacji, rzucił się na żołnierza, gdy ten był na tyle blisko, że zdołał go dosięgnąć. Nie panował nad sobą i mimo próśb Rapmona, który siedząc na chodniku starał się zatamować krawaienie, nie zamierzał się uspokoić. Broń wypadła z ręki żołnierza i potczyła się kilka metrów od nich. Zico, siedząc na mężczyźnie uderzył go pięścią w twarz-żałując, że nie może zrobić tego też drugą ręką, która ciągle była skuta kajdankami z dłonią Rapmona- ale to nie wystarczyło. Chciał dać upust swojej złości, a to właśnie wrogiemu wojsku zawdzięczał największe koszmary swojego życia. Uderzył go jeszcze kilka razy, nie zważając na krew, która pojawiła się na twarzy żołnierza, który jeszcze jęczał pojedyncze słowa w obcym języku. Z odrazą chwycił za jego mundur, potrząsając nim. Uśmiechnął się, kiedy zdał sobie sprawę, że wróg stracił przytmność.
-Zico...-usłyszał za sobą cichy, drżący głos Namjoona.
Odwrócił pospiesznie głowę i przełknął slinę. Bicie jego serca było zdecydowanie za szybkie. Otoczyli ich żołnierze. Byli wszędzie, z każdej stony, tworząc wokół nich koło.Nie wiedzieli, kiedy zdołali się do nich tak bardzo zbliżyć. Rap Monster klękał na chodniku trzymając się za ramię i starając się spokojnie oddychać, a Zico wstał na nogi zostawiając leżącego na ziemi żołnierza i kręcił się wokoło rzucając obfitym wianuszkiem cenzuralnych słów. Wydawało się, że sytuacja po prostu nie może być gorsza, ale jak zwykle okazało się to nieprawdą. Jeden z żołnierzy,chyba dowódca, krzyknął coś w swoim języku, a reszta najwyraźniej go posłuchała, bo teraz z każdej strony otaczały chłopaków lufy nowoczesnych karabinów. Zapadła grobowa cisza, przerywana raz na czas dźwiękami strzałów lub wybuchów dochodzących gdzieś z daleka. Rapmon wstał i resztkami sił podszedł do Zico.
-Oni nas zabiją.- powiedział cicho, opierając się na jego ramieniu, bo rany na całym ciele bardzo go bolały i nie miał siły stać o własnych siłach. Żołnierze załadowali karabiny.
Namjoon na chwilę zamknął oczy. To wszystko działo się tak szybko.
Zico jeszcze raz ogarnął wzrokiem wojsko. Byli skupieni, gotowi strzelić w każdej chwili. Jeden nieodpowiedni ruch i było po nich. Przygryzł wargę, bo wiedział, że nie mają szans i nie mogą liczyć na szczęśliwą wspólną przyszłość. Odwrócił twarz w kierunku Rap Monstera i spojrzał mu prosto w oczy. Poczuł, że chce się z nim porzegnać. Namjoon doszedł do tego samego wniosku, bo otworzył oczy i zbliżył się do chłopaka. Ich usta w końcu się dotknęły, po raz pierwszy od wielu dni. Poczuli, jak bardzo siebie pragną. Wydawało im się, że w tle słyszął jakieś rozkazy dla żołnierzy,ale nie dbali o to. Rapmon ścisnął dłoń Zico,a drugą rękę położył mu na ramieniu. Całował mocniej i bardziej namiętnie niż wcześniej, wiedząc, że to prawdopodovnie ich ostatni pocałunek. Usłyszeli strzały i nagle poczuli niewyobrażalny ból, jakby coś rozdzierało im skórę i mięśnie. Nie odsunęli się od siebie, nawet, kiedy stracili czucie w nogach i osunęli się na twardą ziemię. Zico podciągnął się ostatkiem sił na wolnej ręce, aby kontynuować pocałunek. Nagle poczuli, że tracą świadomość. Przestali widzieć na oczy, a do ich uszu,jakby z oddali, docierały tylko ciche dźwięki i krzyki żołnierzy. Ich serca wykonały jeszcze tylko kilka ostatnich bić, jakby oznajmiając, że już nie dają rady i wkrótce zamarły. Leżeli koło siebie,ale wkrótce ich bezwładne już ciała odsunęły się o kilka centymetrów. Nie całowali się już. Ich serca zatrzymały się na zawsze. Powiał zimny wiatr,jakby oznajmiając światu, że w tym miejsu umarła prawdziwa miłość. Żołnierze odeszli, jak gdyby nigdy nic. Zabijanie ludzi było ich pracą i już od dawna nie robiło to na nich wrażenia.
***
Jeden z wrogów, ten, którego Zico wcześnie pobił, w końcu się ocknął. Zamrugał szybko oczami, nie wierząc, że jeszcze żyje. Resztkami sił podniósł się na nogi i otarł krew z twarzy. Podpierając się na gałezi, którą znalazł obok siebie, rozejrzał się wokół. Miejsce, w którym się znajdował było całkowicie zniszczone. Z oczu popłynęły mu łzy. Dopiero po chwili zobaczył, że leżą przed nim ciała Zico i Namjoona, z rękami wciąż skutymi kajdankami. Otworzył usta, ale nie wydał z siebie dźwięku. Nie panował już nad łzami, które raz po raz kapały na ziemię, mieszjąc się z pyłem i brudem. Żołnierz pokuśtykał, wciąż podpierając się na gałęzi, do najbliższego drzewa, które teraz było tylko stosem drewna. Schylił się, zrywając ukryty pod gałęziami, chyba ostatnią ocalałą roślinkę. Podszedł do chłopców, kładąc lekko zwiędły kwiat na ich połączonych kajdankami dłoniach. Jeszcze przez chwilę klękał przed nimi, pozwalając łzom płynąć, ale wiedział, że to nic nie da. Powoli odszedł od Zico i Rapmona, starając się nie przewrócić. Wciąż krwawił. Czuł, że ma złamany nos i szczękę.
Znowu powiał wiatr, podnosząc z ziemi trochę pyłu. Świat jakby zamarł. Nie było już nic więcej. Zawsze było tak,że jeśli coś będzie raz zniszczone, już nigdy nie powróci. Prawie zawsze. Rapmon i Zico naprawdę się kochali. Już na zawsze pozostali skuci kajdankami. Nic, nawet wojna, nie była w stanie zniszczyć prawdziwej miłości.

poniedziałek, 2 marca 2015

Let it rain [VMon]

Typ: fluff, song (RapMonster- suicide), vignette
Bohaterowie:
Kim Namjoon
Kim Taehyung
 (Tae, Rudy)

Nie wiem co to jest, okej ;-; 

Jakieś moje wieczorne rozkminy~


Wracałem do domu. Jak zwykle było ciemno i dość chłodno- nie ukrywam, że czas mojej pracy nie należał do najkrótszych. Byłem całkiem sam pośród plątaniny ulic Seulu, którego tak nienawidziłem. Chciałem stąd odejść, zostawić to wszystko i wyemigrować, najlepiej na inną planetę, aby nie doświadczać wszystkich tych nieszczęść i okrucieństwa, o którym codziennie słyszałem w wiadomościach. Nie rozumiem, czemu ludzie tak żyją. Nie potrafię tego zrozumieć. W moich białych, nowych słuchawkach nieprzerwanie trwała melodia w której zamiast tekstu było- jakby to powiedziała moja mama- darcie mordy. Wiatr powiał trochę mocniej, rozwiewając moje blond włosy, jakby chcąc pozwolić im odlecieć. One miały przynajmniej taką możliwość.
Skręciłem w kolejną uliczkę, mijając domy, które widziałem codziennie, drzewa i sklepy, na których widok chciało już mi się rzygać. Światła lamp tak jednolicie oświetlały mi drogę, a płytki chodnika były ułożone tak... nudno. Zwyczajnie. Cholernie zwyczajnie. Zamknąłem na chwilę oczy wsłuchując się dokładniej w tekst piosenki, którą przecież znałem na pamięć. Chciałem krzyczeć. Chciałem wykrzyczeć to wszystko co czułem, chciałem w końcu przerwać rutynę. Zrobić cokolwiek, co w końcu wyrwałoby mnie z tego cholernie nudnego systemu. Spośród tego do bólu przewidywalnego miasta i społeczeństwa. Każdy dzień był taki sam, każdy podmuch wiatru, śmiech dziecka, szczekanie psa... wydawało mi się, że już to wszystko przeżyłem, że to się już kiedyś stało. Zapiąłem zamek od kurtki pod samą szyję, bo świszczący wiatr ciągle się wzmagał, zapraszając samotne gałęzie czarnych drzew do szalonego tańca. Pogłośniłem muzykę, a mój telefon oznajmił mi, że nie powinienem słuchać jej tak głośno, bo to szkodzi zdrowiu. Uśmiechnąłem się tylko ironicznie, jeszcze raz naciskając klawisz głośności. Było mi już naprawdę wszystko jedno. Jeszcze kilka kroków dzieliło mnie od przejścia dla pieszych, znajdującego się nieopodal przystanku autobusowego. Na niebie coś się zaświeciło, a potem usłyszałem grzmot.
-Świetnie- pomyślałem i przekląłem pod nosem. Byłem dopiero w połowie drogi do domu, a miało zacząć padać. Super. Genialnie. No po prostu zajebiście. Usiadłem na trochę zniszczonej ławce na przystanku, czekając na mój autobus. Miał przyjechać dopiero za dwadzieścia minut, więc w międzyczasie postanowiłem oddać się urokowi kropiącemu deszczu, który w ułamku sekundy przemienił się w wielką ulewę. Znów uśmiechnąłem się pod nosem. Może będzie powódź i woda zaleje cały świat, niszcząc ludzi, ich wojny, ich problemy, ich tragedie? A może jakimś cudem utworzy się na oceanie fala tsunami, która zdewastuje wszystko, co napotka na swej drodze? Możecie mówić, że jestem sadystą, albo psychopatą chcącym zabić całą populację. Jeśli mnie tak nazwiecie, zgodzę się z tym- ale pomyślcie logicznie, czy jest dla świata jakiś inny ratunek? Jeśli człowiek jest zły, powinien ponieść karę. A jeśli to świat rządzi się złymi prawami... noo, znacie odpowiedź.
Spojrzałem na telefon. Do przyjazdu autobusu pozostało jeszcze dziesięć długich minut. Westchnąłem, rozsiadając się wygodnie na przystankowej ławeczce. Dokładnie w tym samym momencie, na przystanek wbiegł jakiś chłopak. Był zdyszany, a z jego rudych włosów, które z powodu deszczu były sklejone w strączki, kapały krople wody. Nie mógł być stąd. W tym mieście jeszcze nigdy nie widziałem śmiejących się ludzi. On uśmiechał się szeroko, przez co jego oczy wydawały się jeszcze mniejsze, a jego twarz odrobinę pełniejsza.
-Cześć! - zwrócił się do mnie, gdy tylko mnie zauważył. Nie krzyknął, nie warknął, nie przewrócił oczami, ani nie zrobił tego chamsko i ironicznie, jak zwykli się do mnie zwracać ludzie. Po prostu normalnie się ze mną przywitał. Spokojnie i tak... pozytywnie. Był to dokładnie ten ton głosu, który można usłyszeć, kiedy jakaś osoba odkryje, że jej znajomy lubi te same zespoły co ona... z jednej strony był chyba trochę zaskoczony, że widzi na przystanku kogoś o tak później porze, z drugiej strony jednak nie ukrywał zadowolenia i chęci nawiązania znajomości.
- Czeeeść... - odpowiedziałem tylko, nie bardzo wiedząc, co mógłbym dodać - znamy się? - zaryzykowałem.
Nieznajomy pokręcił głową, wciąż się uśmiechając.
-Mogę usiąść? - spytał, jakby ławeczka na przystanku była tylko moją własnością. Skinąłem niepewnie głową, co on przyjał z trochę przesadnym entuzjazmem. Usiadł koło mnie, odgarniając z czoła mokre kosmyki włosów i bez skutku strzepując wodę z kurtki- prosto na moje dżinsy, których przemoczenia na deszczu udało mi się uniknąć. Rudy spojrzał na mnie, wydymając wargi.
- Jak masz na imię? - spytał, choć świszczący wiatr trochę zagłuszał jego słowa.
-Kim Namjoon. - odpowiedziałem szybko, ukradkiem sprawdzając godzinę na telefonie. No gdzie się podziewał ten autobus?! Powinien przyjechać już minutę temu!
Nieznajomy uśmiechnął się jeszcze szerzej- gdyby gdzieś na świecie organizowano konkurs na największy uśmiech, on na pewno by wygrał.
- Ja jestem Kim Taehyung! Miło mi Cię poznać, Namjoon.- odrzekł, znów przesadnie entuzjastycznie.
-Aha. - kiwnąłem głową, bo nie bardzo wiedziałem, jak dalej podtrzymywać rozmowę. Taehyung jednak nie dawał ciszy się pojawić.
- A ile masz lat? I jakie masz hobby? Jesteś stąd? Czy lubisz truskawki? - bombardował mnie pytaniami, wyrzucając je wszystkie jakby na jednym wdechu.
- 21. Lubię muzykę. Tak, jestem niestety stąd. Taaak, lubię truskawki?- istotnie odpowiedź na ostatnie pytanie powiedziałem w intonacji pytającej... no bo kto do cholery zadaje takie dziwne pytania przy pierwszym spotkaniu?
-To super, hyung! Ja też lubię muzykę! I uwielbiam truuuuskawkiii!- jego twarz przypominała twarz małego dziecka, jeszcze zupełnie nieświadomego tego, jak świat jest okrutny i cieszącego się z każdego kwiatka na drodze.
Uśmiechnąłem się z grzeczności, chociaż wcale nie było mi do śmiechu. Deszcz padał coraz mocniej, autobus wciąż nie przyjeżdżał, a ja utknąłem na zniszczonym przystanku z jakimś dziwakiem, dla którego najważniejszą rzeczą na świcie są truskawki... super, prawda?
- Więc... co tu robisz o tak późnej porze? ( dla zainteresowanych: dochodziła północ) - spytałem Taehyunga, żeby choć trochę podtrzymać nieklejącą się rozmowę, no i przy okazji zmienić temat z truskawek na coś bardziej... normalnego.
Chłopak zrobił smutną minę, ale już po chwili znowu się uśmiechał.
-Wyszedłem na spacer. Nie mogłem zasnąć.
-Aha... wiesz, mi by się nie chciało.
- Mi się chce różne dziwne rzeczy! - odparł Taehyung, a ja lekko przygryzłem wargę, bo, bądź co bądź, zabrzmiało to trochę dwuznacznie.
Znów spojrzałem na telefon. Osiem minut spóźnienia. Dzięki, autobusie!
Przez chwilę panowała cisza, która wcale mi nie przeszkadzała. Ponownie włożyłem słuchawki do uszu, ale mój nowy znajomy nie dał mi się długo nacieszyć muzyką.
-Namjoon!! Powiedz, czy piszesz piosenki? - no, to pytanie było zdecydowanie lepsze. Chłopak robił postępy.
Kiwnąłem głową.
-Głównie rap. Ale nie tylko. Czasami znajdą się jakieś popowe albo nawet rockowe. Wszystko zależy od mojego nastroju.
Taehyung kiwnął głową.
-Ja też. Chciałbyś je zobaczyć? - spytał, a w jego wzroku pojawiła się iskierka nadziei.
Potaknąłem. W końcu, co mi szkodziło zerknąć na jego wypociny, skoro autobus i tak nie jechał.
Chłopak wyjął z kieszeni zmięty, lekko wilgotny kawałek papieru i podał mi go. Zacząłem czytać, na początku zachwycając się jego ładnym charakterem pisma.  Wbrew pozorom tekst tej piosenki nie był dziecinny, ani głupawy. Szczerze, to zdziwiło mnie to, w jak cudowny sposób pisał o miłości i przyjaźni. Jego słowa były tak delikatne, a zarazem dobitnie pokazywały to, co chciał przekazać. Kiedy skończyłem czytać, jeszcze przez kilka sekund patrzyłem się na pomiętą kartkę papieru, po czym oddałem mu ją. Nie chciałem nic mówić, ale Taehyung patrzył na mnie pytającym wzrokiem... no i wciąż się uśmiechał. Uległem mu.
-Ta piosenka... jest całkiem niezła, naprawdę.
-Fajnie, że Ci się podoba. - odparł wpychając kawałek papieru do kieszeni. - a ty... pokażesz mi swoje piosenki?
Zamrugałem oczami, odwracając się w jego stronę.
-Eemm... no... no pewnie... - powiedziałem niepewnie, wyjmując z kieszeni dżinsów mojego białego iPhone'a. Szybko wyszukałem notatnik i kliknąłem na jedną z moich lepszych piosenek. Przynajmniej tak mi się wydawało. Chłopak wziął mój telefon i w miarę, jak czytał kolejne linijki tekstu, uśmiech znikał z jego twarzy. Gdy skończył, popatrzył na mnie przeciągle.
-To jest... bardzo ładne... ale czemu takie smutne?- spytał cicho
-Wiesz, ja z natury jestem pesymistą. Zresztą, ja chcę pisać prawdę. A prawda jest smutna.
-Namjoon! Ale przecież na świecie jest wiele cudownych rzeczy- powiedział niepoprawny optymista. Trochę zaczynał mnie irytować tym, że nie rozumiał powagi sytuacji, że nie widział w życiu ani krzty zła.
-Możliwe. Ale mi się nie przydarzają. A jeśli kiedyś istniało coś naprawdę cudownego... no cóż, człowiek pewnie już dawno to zniszczył. - powiedziałem, chowając ręce do kieszeni i opierając głowę na szybie, do której była przyczepiona przystankowa ławeczka.
Taehyung pokręcił głową, nadymając usta. Znowu robił tą cholerną, uroczą minę.
-Może tego nie widzisz, ale w okół ciebie jest naprawdę wiele cudownych rzeczy. - przechylił głowę, odwracając się w stronę drogi. - popatrz chociażby na ten deszcz. Jest piękny. Każda kropla jest inna, każda pada w innym miejcu. Jeśli dobrze się przyjrzysz, zauważysz, że odbijają się w nich światła miasta. Poza tym... nie wydaje Ci się fascynujące, że to ta sama woda która padała w czasach dinozaurów?! - spytał, jak zwykle entuzjastycznie.
Tak naprawdę gówno mnie obchodziło to, co widać w kroplach deszczu. Faktycznie, to było dość ciekawe... ale nie na tyle, żeby zmienić swoje mniemanie o świecie. No błagam, to tylko deszcz!
Usłyszałem warkot silnika. Odruchowo podniosłem głowę i nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Mój autobus w końcu przyjechał. Spóźnił się ponad godzinę, ale kogo to teraz obchodziło. Ważne, że nareszcie mogłem pojechać do domu.
Wstałem z ławki, posyłając Taehyungowi trochę wymuszony uśmiech,
-To mój autobus. -powiedziałem, bo chłopak wyglądał na smutnego, że już muszę iść - pa.
-Zaczekaj, Namjoooon -powiedział, także wstając. -Pojadę z Tobą. I tak nie mam co robić.
Westchnąłem  i ruszyłem w stronę drzwi, chcąc zająć miejsce z tyłu. Nie należało to do najtrudniejszych zadań, bo nocne autobusy były zazwyczaj całkowicie puste. Taehyung wpakował się na siedzenie koło mnie i bardzo chciał rozmawiać ze mną na jakiś temat. Miałem go już trochę dosyć, ale mimo to odpowiadałem na wszystkie jego dziwne pytania.
Muszę przyznać, że czas mijał mi szybko, kiedy słuchałem rozkminów Rudego, który co chwila robił urocze miny i uśmiechał się. Kiedy wyczerpał już swój zasób dziwnych pytań, na chwilę zapadła cisza, przerywana tylko uderzeniem kropli deszczu o szybę pojazdu i warkotem silnika. Taehyung z przejęciem zaczął oglądać, jak większe i mniejsze krople ścigają się na szkle, by potem zniknąć z zasięgu wzroku. Ja ponownie założyłem słuchawki, wybierając nieco spokojniejszą muzykę niż wcześniej. Jedna piosenka. Druga.
Spojrzałem na ekran telefonu, aby zobaczyć godzinę. Czas naprawdę szybko mijał. Nagle poczułem, jak siedzący koło mnie chłopak kładzie głowę na moim ramieniu. Odruchowo odwróciłem się, by go odepchnąć i zapytać co sobie wyobraża, ale kiedy zobaczyłem że zasnął, zrezygnowałem z interwencji. Miał zamknięte oczy i lekko rozburzone włosy. Policzkiem opierał się  o moją czarną kurtkę sprawiając, że jego twarzy wyglądała dość śmiesznie, ale uroczo. Cholera. Nadużywam tego słowa.
Zdjąłem słuchawki i schowałem je do kieszeni, starając się jak najmniej poruszać ramieniem, na którym spał Tae. Tak, od teraz będę nazywać go Tae. Drugą ręką delikatnie dotknąłem jego miękkiego policzka i mimowolnie się uśmiechnąłem. Zazwyczaj starałem się nie okazywać zbyt wielu uczuć, ale muszę przyznać, że mimo wszystko polubiłem Taehyunga. Był inny niż ja, ale przypadł mi do gustu. Okej, przepraszam. Zabrzmiało to, jakbym uważał go za przedmiot, ale po prostu, jak już wspomniałem, nie umiem mówić o uczuciach. Jeszcze raz spojrzałem na jego dziecięcą twarz, delikatnie dotykając jego dłoni, którą trzymał na udach i przesuwając ją na moje nogi. Poczułem rozchodzące się we mnie ciepło, którego jeszcze nigdy nie czułem. Nagle przestało mi przeszkadzać to, że czasami jego pytania są wkurzające, a jego uśmiech tak niewinnie irytujący. Nie wiem nawet kiedy zacząłem głaskać jego delikatną dłoń, wciąż uważając, aby Tae się nie obudził. Było bardzo późno, już dawno powinien spać, a ja wciąż nie wiedziałem co robił w mieście o tak późnej porze. Nie wiedziałem, gdzie mieszka i dlaczego pojechał ze mną autobusem- tak, jakby było mu wszystko jedno, czy dotrze do domu czy nie. Przygryzłem wargę. Był ode mnie młodszy, bałem się, że ma tak samo spieprzone życie jakie ja miałem, kiedy jeszcze mieszkałem z rodziną. Wtedy też po nocach wałęsałem się po mieście, ze słuchawkami na uszach, sypiając na dworcu albo na przystanku. Tylko, że on był pozytywnie nastawiony do świata i do ludzi. Był wesoły, uśmiechnięty. Heh. Nie pamiętam, kiedy byłem tak szczęśliwy jak on. Chyba jeszcze nigdy. 
Autobus zatrzymał się na przystanku koło mojego domu. Delikatnie podniosłem głowę Taehyunga, opierając ją na fortelu i wstałem z siedzenia. Już chciałem wyjść, ale coś mnie zatrzymało. Nie potrafiłem go tu zostawić samego. Po prostu czułem, że muszę się nim zaopiekować.
-T- taehyung? -potrząsnąłem go lekko za ramiona -obudź się.
Chłopak otworzył oczy, ziewnął i zamrugał oczami. 
-Hyung? Gdzie ja jestem? -spytał, trochę zdezorientowany.
Uśmiechnąłem się do niego.
-Chodź. Zaprowadzę Cię do mojego domu. Tam będziesz mógł sobie spać do woli. -powiedziałem, podając mu rękę. 
Tae, jak można się było spodziewać, uśmiechnął się szeroko, podając mi dłoń i razem wyszliśmy na deszcz.
Szybko przeszliśmy w stronę mojego bloku. Ja ubrałem kaptur mojej kurtki, a Rudemu pozostawało niestety tylko zasłanianie się przed deszczem rękami. W mniej więcej dwie minuty dotarliśmy do drzwi wejściowych do klatki. Wstukałem kod i weszliśmy do środka. Taehyung co chwila przecierał oczy ze zmęczenia. Już po chwili otworzyłem drzwi do mojego mieszkania. Nic specjalnego- raptem dwa małe pokoje, kuchnia i łazienka. A w dodatku syf. 
-Więc ten... rozgość się. -powiedziałem, pokazując mu ręką moje łóżko i kanapę. Tae wybrał do spania oczywiście to pierwsze. Położył się na miękkim materacu, podziękował i prawie natychmiast zasnął. Ściągnąłem kurtkę i usiadłem koło niego na łóżku. On naprawdę wyglądał jak dziecko. Znowu się uśmiechnąłem. Przy nim zdarzało mi  się to zdecydowanie zbyt często, ale teraz o to nie dbałem.
Przykryłem go kocem, żeby nie było mu zimno.
-Ah, Taehyung... chciałbym być tak szczęśliwy jak ty. -powiedziałem i ponownie pogłaskałem go po policzku, zbliżając się blisko do jego twarzy. Był taki ładny, tak cholernie piękny. Shit.
Położyłem się koło niego na łóżku, przez chwilę tylko oglądając każdy centymetr jego idealnej twarzy. Objąłem go ramieniem i... pocałowałem. To był imuls. Nie wiem nawet kiedy moje usta zaczęły smakować jego ust. Nie potrafiłem sobie przypomnieć momentu, w którym pogłaskałem go po głowie jeszcze bardziej się do niego zbliżając.
Gdyby Tae nie spał, nigdy nie odważyłbym się tego zrobić. Teraz jednak, gdy spał, miałem nadzieję, że się o tym nie dowie. Miałem nadzieję, że się nie obudzi. Chociaż z drugiej strony, na pewno kiedyś się dowie, że kompletnie straciłem dla niego głowę.

sobota, 3 stycznia 2015

Książę Galaxis [TaoRis]

Typ: smut, fantasy
Bohaterowie:
*Wu Yifan (Kris, Yifan, Galaxy)
*Huang Zitao (Tao, Zitao, Panda)
*Pluszowa Panda


Tao lubił leżeć na trawie i obserwować gwiazdy. Pozwalało mu się to odstresować po ciężkim dniu i poukładać w myślach swoje samotne, nieciekawe życie. Oglądając, przytulał swoją pluszową pandę i usiłował znajdować konstelacje, o których mówił mu ojciec. Znajdował najjaśniejsze gwiazdy, tak piękne i tajemnicze, a potem wypowiadał życzenie, mając nadzieję, że się spełni. Ludzie go nie rozumieli. Podczas, gdy on odpoczywał, napawając się pięknem tego świata, inni pracowali albo robili coś zupełnie nie użytecznego. Zitao uśmiechnął się. Od zawsze fascynował go kosmos i jako dziecko marzył, aby móc z bliska zobaczyć planety i gwiazdy. Z czasem jednak okazało się, że jego marzenia raczej się nie urzeczywistnią.
Tao zmrużył odrobinę oczy, aby dokładniej przyjrzeć się niebu i znaleźć jakieś konstelacje. Znalazł już Wielki i Mały Wóz, a teraz wypatrywał gwiazdy polarnej. Kiedy ją znalazł, znowu uśmiechnął się sam do siebie. Była taka jasna, taka piękna.
Chłopakowi wydawało się, że zaczyna się ona do niego zbliżać. Zitao przytulił mocniej swoją pandę i zaczął się w nią wpatrywać, początkowo myśląc, że to jego bujna wyobraźnia płata mu figle. Gwiazda istotnie się zbliżała i stawała się coraz większa, aż w końcu Tao zauważył, że przybiera ona kształty człowieka. Zerwał się na równe nogi i przyłożył dłoń do czoła, aby lepiej ocenić jej odległość.
-Boże, wariuję...- szepnął cicho, ale zimny wiatr zagłuszył jego słowa.
Postać coraz bardziej się zbliżała, aż w końcu przed Tao stanął wysoki, brązowowłosy chłopak, ubrany w czarne spodnie i bluzę galaxy. Na głowie miał koronę, która trochę mu się przekrzywiła. Zitao patrzył na niego z szeroko otwartymi oczami. Był piękny, naprawdę piękny. Jego duże oczy miały świecący fioletowo-granatowy kolor- dokładnie taki, jak niebo nocą.
-Kim jesteś?- spytał zdziwiony Tao, przyciskając do piersi pandę.
-Książę Galaxy, miło mi cię poznać -powiedział nieznajomy, wyciągając w stronę Zitao prawą rękę -ale możesz mówić mi Kris -dokończył po chwili, widząc zmieszanie na twarzy nowo poznanego.
-Em... cześć, Kris. Jestem Zitao. Dla przyjaciół Tao. Skąd... skąd się tu wziąłeś?- zapytał chłopak, podając przybyszowi rękę.
Książę wzruszył ramionami.
-Chciałem trochę pozwiedzać ziemię, a kiedy wybierałem odpowiednie miejsce na rozpoczęcie wędrówki, zobaczyłem ciebie... -powiedział Kris z uśmiechem. Chciał jeszcze dodać, że Tao od razu mu się spodobał, ale nie wiedział, jak chłopak mógłby zareagować.
-Czemu chcesz zwiedzać ziemię? Tutaj nie ma nic ciekawego. -powiedział Zitao, spoglądając w niebo -to tam znajdziesz fascynujące rzeczy.
Kris pokiwał ze zwątpieniem głową.
-Taa, właśnie z tamtąd pochodzę. Uwierz, to nie jest wcale takie fajne, jak się wydaje.
Oczy Pandy zaświeciły się.
-O jaaaa! Opowiedz mi jak jest w kosmosie, proszę! Zawsze chciałem tam się znaleźć. -powiedział Tao i zaczął podskakiwać wokół Krisa jak mały chłopiec.
-No okej, ale ogarnij się, dobra? -powiedział Książę z uśmiechem, chwytając kolegę za ramiona. Po jego ciele przeszedł przyjemny dreszcz i poczuł, jak nagle wypełnia go cudowne ciepło. Nigdy wcześniej nie czuł nic tak cudownego.
-Może usiądziemy? -spytał po chwili swojego ziemskiego przyjaciela.
Tao kiwnął głową, siadając na trawie i kładąc sobie pandę na kolanach.
Galaxy spojrzał na pluszaka marszcząc brwi. Wskazał na niego palcem z książęcym sygnetem i zapytał:
-Co to jest, Zitao?
-To panda. Najbardziej urocza rzecz, jaka istnieje na tym świecie. -odpowiedział z dumą chłopak, wyciągając zabawkę w stronę Krisa. Przybysz chwycił ją w ręce i uśmiechnął się.
-Masz rację, jest naprawdę urocza. -powiedział, przyglądając się przyjacielowi – i trochę podobna do ciebie. -dodał, zbliżając się do niego.
Tao wyszczerzył zęby w uśmiechu, z powrotem przytulając pluszowego kolegę. Zniecierpliwiony spojrzał na Krisa, wyczekując dokładnego reportażu o galaktyce.
-Ah, tak... -Yifan podrapał się po głowie, nie wiedząc od czego zacząć. -No więc, jestem księciem planety Galaxis... o ile się nie mylę, wy nazywacie ją Gwiazdą Polarną. Mam tam kilku poddanych, ale nigdy nie ma tam nic ciekawego. Spędzam swoje życie zawalony papierami i robotą, której nienawidzę, muszę rządzić tym cholernym krajem i rzadko mam czas, aby podróżować po wszechświecie...
-Dlaczego nie lubisz rządzić? Ludzie to uwielbiają...
-No cóż, nie lubię brać odpowiedzialności za moich poddanych... nie uważam, żebym był im szczególnie potrzebny. Powinni sami wiedzieć, co mogą, a czego nie.
-Myślę, że jesteś świetnym księciem. -uśmiechnął się Tao. -w porównaniu do tego, co dzieje się tutaj, twoja planeta nie może być taka zła.
Kris położył się na trawie, podkładając sobie ręce pod głowę. Gwiazdy z tej perspektywy były naprawdę piękne.
Tao spojrzał na niego trochę zdziwiony, a potem położył się koło niego, kładąc mu -ku uciesze Yifana- głowę na piersi. Przycisnął do siebie pandę i przez chwilę w ciszy patrzyli na niebo.
-Chciałbyś ze mną polecieć do mojego świata? Z tobą na pewno byłoby ciekawiej. -powiedział w końcu Kris siadając i obejmując Tao, który musiał pogodzić się z tym, że już nie może leżeć na przyjacielu. Młodszy spojrzał starszemu w oczy i wtulił się w jego silne ramiona.
-Tak. Chcę stąd uciec. Chcę uciec z tobą, Galaxy.
Ich spojrzenia znowu się spotkały. W jednym momencie zapomnieli o całym wszechświecie. Nie wiedzieli kiedy, Yifan znalazł się na Tao, przyciskając go do ziemi i całując agresywnie. Zitao początkowo niepewny, podniósł koszulkę księcia i zaczął dotykać jego brzucha wciąż przyjmując dzikie pocałunki, ale potem postanowił się zabawić trochę bardziej i jego ręce powędrowały niżej. Przez chwilę, przez głowę Pandy przeleciała zboczona myśl- był ciekaw, czy penis Krisa jest książęcy, diamentowy i galaktyczny. Przez jego ciało przeszły ciarki. Wzdrygnął się i wykrzywił w łuk czując, jak Yifan wkłada mu swój skarb w ciało, mocno napierając. Tao to bolało, ale się nie opierał. Wciąż dziko całował przybysza, co chwila przygryzając mu smaczną wargę i goniąc w ustach za jego językiem. Kris przejął rolę. Jak zwykle dominował. Chwycił młodszego za ramiona i jeszcze mocniej przyciskał go do twardej ziemi, na chwilę odrywając od niego usta i oblizując się. Tao zamknął oczy. Poczuł, jak książę zaczyna oddawać mu pocałunki nie tylko na twarzy, ale także na szyi i torsie, z którego, nie wiadomo kiedy, zniknęła koszulka.
Pluszowa panda Tao, zepchnięta na trawę w przypływie testosteronu i energii chłopaków, smutno patrzyła, jak jej ukochany Zitao bezkarnie obściskuje się z kimś innym niż z nią. Mimo to nic nie powiedziała. Właściwie nigdy nic nie mówiła.
Tao poczuł, że jest mu strasznie gorąco. Kris napierał coraz bardziej i całował go coraz intensywniej. Po jego czole spłynęła kropelka potu. Musi wytrzymać. Nareszcie czuł się żywy. Nagle wszystko ustało. Kris przestał go przytrzymywać i wyprostował się, wciąż siedząc na nim okrakiem. Korona już dawno spadła mu z głowy, a mimo to nie dbał o to. Uśmiechnął się szeroko do Zitao, który odpowiedział mu tym samym, wciąż czując w ustach królewski smak Krisa i jego egzotyczny zapach.
-To weźmiesz mnie do siebie? -wydyszał Tao.
Yifan kiwnął głową wstając z chłopaka i podając mu rękę.
-Ale najpierw oprowadź mnie po okolicy. Naprawdę chciałbym zobaczyć trochę tej planety -uśmiechnął się chłopak, obejmując młodszego.
Odeszli razem w stronę gwiazdy polarnej, która teraz świeciła bardzo jasno, wskazując im drogę. Byli ze sobą naprawdę blisko. Kochali się, mimo że nie powiedzieli tego.

Za nimi jakby nigdy nic znajdowała się łąka pod sklepieniem z gwiazd, na której jeszcze kilka godzin temu leżał Tao, narzekając na swoje nudne życie, które zmieniło się diametralnie w ciągu jednej nocy. Nocy, podczas której tak niespodziewanie znalazł przyjaciela. Na ugniecionej trawie, gdzie jeszcze przed chwilą odgrywała się dzika scena, jakby wyjęta z filmu porno, leżała pluszowa panda młodszego chłopaka, który najwyraźniej o niej zapomniał. Nigdy tego nie robił. Misiu leżał zwrócony swoją pluszową twarzą w stronę gwiazd cicho płacząc i czekając na swojego księcia z bajki, który go pokocha i będzie z nim już na zawsze.