sobota, 27 grudnia 2014

The Red Christmas [VKook]

Polecam bloga z fanfickami mojej koleżanki :* 


Typ: fluff
Bohaterowie:
*Kim Taehyung (Taehyung, Tae, Taeś,V)
*Jeon Jungkook (Jungkook, Kookie, Kook)


Taehyung jak co roku krzątał się po kuchni. Podczas Świąt Bożego Narodzenia, zawsze przygotowywał ciasta i pierniczki. Właściwie, nie wiedział, dla kogo to robi- Święta spędzał sam, tak jak każdy inny dzień w roku. W głębi serca jednak miał nadzieję, że tym razem ktoś go odwiedzi, sprawiając, że będzie to najlepszy czas w jego życiu- nigdy jednak tak się nie stało. V westchnął i wyjął z piekarnika tacę z cieplutkimi pierniczkami- wyszły idealnie. Położył je na stole i zdjął czerwoną rękawicę kuchenną. Teraz czekała go najlepsza część- ozdabianie wypieków. Taehyung uśmiechnął się sam do siebie, siadając przy dużym, pustym stole. Na zewnątrz, mimo wczesnej godziny, niebo zmieniało barwę na ciemny granat, a śnieg spadał powoli, pokrywając zmarzniętą ziemię warstwą białego puchu. W domu Tae było ciepło i przyjemnie, a w tle słychać było najpiękniejsze kolędy i świąteczne piosenki- wszystko po to, aby poczuć ten cudowny klimat Bożego Narodzenia, które mimo wszystko było jego ulubionym świętem w roku.
Ozdabianie pierniczków trwało dość długo, bo V wkładał w to całe swoje serce, aby na ciastkach powstały idealne serduszka, bałwanki, choinki i renifery. Drzewa za jego oknem poruszyły się niespokojnie, targane mocnym, zimowym wiatrem, niebo stawało się coraz ciemniejsze, a uliczne lampy świeciły się coraz jaśniej. Taehyung przerwał na chwilę malowanie kolejnej choinki na pierniczku i wyjrzał przez okno. Zaśnieżone ulice były puste, jeśli nie liczyć jednej, jedynej pary, która stała pod latarnią. Tae przyglądał się z tęsknotą, jak dziewczyna obejmuje chłopaka, a on całuje ją w usta, przytulając się do niej i ogrzewając jej zmarznięte ciało. Miłość. Coś, czego V nigdy nie doświadczył. Chłopak wrócił do stolika, ale nie mógł się skupić na monotonnym dekorowaniu pierników. Chciał, aby ktoś go kochał. Westchnął i sięgnął po kolejny pierniczek leżący na tacy. W drugiej ręce trzymał lukrowy pisak do ozdabiania ciast, o czerwonym kolorze. Kolorze miłości i pożądania. Zamknął na chwilę oczy i wyobraził sobie swojego idealnego chłopaka. Powinien być dość wysoki, zdecydowanie musi być młodszy od niego...
Otworzył oczy, a jego serce płonęło od nagłego przypływu radości. Teraz, gdy już wiedział jak wygląda jego ideał, musiał wymyślić dla niego imię. Zastanowił się chwilę, po czym lekko nacisnął pisak z lukrem, tak, aby wypłynęła z niego słodka, czerwona masa. Najpierw narysował obwódkę na pierniku w kształcie serca, a potem, najstaranniej jak tylko potrafił, wpisał w środek: Jeon JungKook. Tak, to było idealne imię dla wyimaginowanej osoby. Spojrzał na zegarek- była już dziesiąta w nocy. Uśmiechnął się lekko, bardzo z siebie zadowolony, przypominając sobie swoją mamę, która- kiedy jeszcze żyła- mówiła mu, że w Wigilię o północy dzieją się dziwne rzeczy: ponoć zwierzęta zaczynają mówić ludzkim głosem, a marzenia się spełniają. Taehyung ziewnął. Dekorowanie ciastek- wbrew pozorom- nie było takie łatwe. Poukładał gotowe wypieki na osobnym talerzyku i poszedł do swojego pokoju, aby położyć się spać.

***
Tuż po tym, jak udało mu się zasnąć, obudziło go bicie pobliskiego, miejskiego zegara. Leżąc w łóżku ziewał i liczył uderzenia. Dwanaście. Właśnie wybiła północ. Obrócił się na drugi bok, w stronę kuchni, która znajdowała się tuż obok jego pokoju. Przetarł oczy i zamrugał kilka razy. Zdawało mu się, że na podłogę padają smugi czerwonego światła. Znowu ziewnął i wstał z łóżka. To na pewno była jego wyobraźnia. Pewnie zostawił zapaloną jakąś lampkę, albo światła wpadały z ulicy. Taehyung rozejrzał się po kuchni. Zdziwiony zauważył, że źródłem światła są pierniki, które jeszcze kilka godzin temu tak mozolnie ozdabiał. Podszedł do stołu, na którym leżał talerz z wypiekami i prawie zachłysnął się powietrzem- źródłem światła był tylko jeden piernik- ten z imieniem wymyślonego chłopaka. Tae zdziwiony wziął ciastko do rąk i oglądną je z każdej możliwej strony. Czerwony lukier dawał delikatne światło. Spojrzał na zegarek- było pięć minut po północy. To musiała być właśnie ta świąteczna magia, o której tyle nasłuchał się w dzieciństwie. Jeszcze raz przyjrzał się pierniczkowi. Niepewnie odgryzł mały kawałek. Wszystko wokół niego zamigotało na czerwono. Przetarł oczy i połknął tą część piernika- jego kuchnia stała się niewyraźna. Zaryzykował kolejny gryz świątecznego wypieku- tym razem poczuł, że się unosi. Jego dom zniknął całkowicie, a przed jego oczami pojawiła się wielka choinka przyozdobiona bombkami, gwiazdkami i lampkami- oczywiście w odcieniach czerwieni. Znowu wszystko zamigotało i zaczął padać lepki śnieg, który przyklejał się do kurtki Taehyunga, która pojawiła się na nim równie tajemniczo, jak wszystko wokół. V przełknął ślinę i zjadł pierniczka do końca. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pojawił się przed nim czarnowłosy, uśmiechnięty chłopak. Te oczy, nos, usta.. był wręcz idealny.
-K-kim jesteś? Co to za miejsce? -spytał Tae, patrząc prosto w jego ciemne, ładne oczy.
Przybysz uśmiechnął się.
-Jesteś w moim świecie, kochanie.
-Kochanie? -zdziwił się Taeś. Jeszcze nigdy nikt go tak nie nazwał.
Czarnowłosy kiwnął głową i wyciągnął przed siebie prawą rękę.
-Jestem Jeon Jungkook. Miło mi cię poznać.
V otworzył szeroko oczy. Dopiero po chwili zrozumiał, co to oznacza. Świąteczna magia istniała naprawdę. Nie chciał wyjść na niegrzecznego, więc podał nowo poznanemu rękę. Jego dłoń była miękka i ciepła.
-J-jestem Kim Taehyung. -wyjąkał, nie wiedząc co powiedzieć.
Jungkook skinął głową i uśmiechnął się przyjaźnie.
-Wiem, hyung. To przecież ty mnie stworzyłeś.
-A-ale.. jak?- Tae nie potrafił dobrać słów. To wszystko nie mieściło mu się w głowie.
-Chcesz wiedzieć jak się tu znalazłeś, czy jak mnie stworzyłeś? -zapytał Kookie siadając na ławce, która pojawiła się znikąd. Taehyung kiwnął głową dając młodszemu do zrozumienia, że interesują go odpowiedzi na obydwa pytania. Usiadł koło niego bacznie mu się przyglądając. Ah, jego twarz była taka perfekcyjna. Kookie mimowolnie zadrżał z zimna, ale zaczął odpowiadać na pytania hyunga, chowając ręce w kieszeniach kurtki.
-Odpowiedź numer jeden: Jeśli w coś naprawdę wierzysz, to prędzej czy później się spełni... ty akurat nie musiałeś długo czekać. I odpowiedź numer dwa: Wigilia to najbardziej magiczny dzień roku... ja, no cóż, jestem tak jakby twoim prezentem świątecznym. -powiedział, uśmiechając się uroczo. V odpowiedział mu tym samym. Zawsze był otwarty w stosunku do innych i nie miał problemu z okazywaniem uczuć. Przytulił się mocno do czarnowłosego, trochę po to, aby go ogrzać, a trochę po to, aby poczuć jego bliskość.
-Jesteś najwspanialszym i najpiękniejszym prezentem Bożonarodzeniowym jaki kiedykolwiek dostałem -powiedział czując, jak radość i ciepło rozchodzą się po całym jego ciele. Kook objął go rękami i pogładził po plecach.
-Dziękuję hyung. Ale to twoja zasługa. Sam mnie sobie wyobraziłeś.
Odsunęli się nieznacznie od siebie. Na włosy V spadło kilka płatków śniegu, co w połączeniu z jego dziecięcym uśmiechem, wyglądało niezmiernie uroczo. Jungkook zaśmiał się i strzepnął śnieg z głowy Tae.
-Jesteś słodki, hyung.
-A ty idealny, dongsaeng.
Nagle świat wokół nich zaczął wirować. Najpierw nieznacznie, a potem coraz szybciej i szybciej. Taehyung usłyszał bicie zegara. Kookie rozglądnął się nerwowo i nagle, bez zastanowienia przywarł do hyunga i zaczął go całować. Tae zdziwił się, ale nie przerywał. To był jego pierwszy pocałunek w życiu, nie mógł tego zepsuć. Zamknął oczy i skupił się na ustach Jungkooka. Były miękkie i apetyczne- idealne, jak i ich właściciel. V postanowił przejąć kontrolę. W końcu był starszy, to on powinien dominować. Zanim zdążył jednak cokolwiek zrobić, Kookie delikatnie przygryzł jego dolną wargę, nieznacznie ciągnąc ją w swoją stronę. Taehyungowi to się podobało, więc postanowił odwdzięczyć się tym samym. Tarmosząc raz po raz swoje wargi, chłopcy coraz bardziej zbliżali się do siebie, aż w końcu Tae zdał sobie sprawę, że leży na ławce, a Jungkook całuje go leżąc na nim. Objął młodszego rękami i poczuł w ustach słodki, jakby lukrowy smak jego śliny. Dotknął jego języka i znowu, znajdując w sobie pokłady dzikiej energii, zaczął przygryzać jego wargi, coraz mocniej, coraz pewniej, na przemian z tradycyjnymi pocałunkami. Nie chciał przestawać, ale wydawało mu się, że jego kochanek staje się coraz mniej materialny. Po chwili zauważył że jego palce zaczynają przenikać przez ciało chłopaka. Otworzył oczy, na chwilę przestając całować. Twarz Jungkooka była rozmazana.
-C-co się dzieje?- spytał Taehyung rozglądając się w około. Śnieg, choinka, a nawet ławka- wszystko zniknęło tak nagle, jak się pojawiło.
-Już prawie pierwsza w nocy. Muszę odejść. -powiedział smutno Kook.
-Nie! Nie możesz!- poprosił błagalnie Tae.
-Muszę. To magia świąt, ale mój czas dobiega końca. -powiedział młodszy, gdy chłopcy w końcu usiedli na ziemi.
-Czyli... już nigdy cię nie zobaczę? -spytał zrozpaczony V, a w jego oczach zebrały się łzy.
-Zobaczysz -uśmiechnął się Kookie. -za rok, w Wigilię.
-Dopiero za rok? -spytał smutno Tae.
Jungkook kiwnął głową i ostatni raz musnął usta hyunga.
-Czekaj na mnie, Tae. Już niedługo zobaczymy się ponownie.
-Kocham cię... -wyszeptał chłopak, ale nie zdążył. Kookiego już nie było- zniknął bez śladu tak samo, jak cały świąteczny krajobraz. Zegar właśnie wybił pierwszą w nocy.

***

Taehyung usiadł na łóżku, starając się złapać oddech. Rozejrzał się wokół. Był w swoim pokoju, a to był tylko sen. Ktoś taki jak Jungkook istniał tylko w jego wyobraźni, a ,,magia świąt” to tylko bajeczka dla naiwnych dzieciaków. Ziewnął i położył się spać. Zanim zasnął wydawało mu się, że lampki na choince w jego pokoju przybrały na chwilę czerwony kolor. Nie wiedział, czy to jego wyobraźnia płata mu figle, ale uśmiechnął się sam do siebie i zapadł w głęboki sen. Śnił o czarnowłosym chłopcu, który skradł jego serce w wigilijną noc...

środa, 24 grudnia 2014

Ocaleni [V-Hope]

typ: smut,yaoi
bohaterowie:
*Jung Hoseok (Hope, Hopie, Jhope)
*Kim Taehyung (Tae,Taeś)


„Uciekam. Stop. Oni mnie śledzą. Stop. Jest coraz ciemniej. Stop. Stop. Pomocy. Stop.Stop.Stop.
Nie sądzę, żebyś mógł mnie kontrolować. Nikt nie może. Nawet ja nad sobą nie panuję. Jestem potworem. Jestem wcieleniem zła. Nie mam pojęcia, gdzie się teraz znajduję. Ściany po obu stronach są obrzydliwie śliskie i mokre. Czuję woń śmierci, zgnilizny i rozkładu. Obrzydliwe. Jestem sam, nie wyczuwam żadnej innej duszy. To ich wina. To zawsze ich wina. Stop.
Mam nadzieję, że kiedy słuchasz tego nagrania, ich już nie ma. Że w końcu nie sieją chaosu.”- wyłączyłem dyktafon, zastanawiając się nad sensem słów. Zmarszczyłem czoło. Nie wiedziałem, co ten ktoś chciał mi przekazać, ani kim był. Nie powinienem tego wysłuchiwać. W XXII wieku nie jest bezpiecznie wiedzieć cokolwiek na temat przeszłości. Nie jest bezpiecznie wiedzieć. Chcąc uniknąć dłuższego pozostania na patrolowanej ulicy, szybko schowałem sprzęt do kieszeni w skórzanej kurtce i rozejrzałem się nerwowo. Na razie czysto. Wstałem z ziemi, a za mną uniosły się kłęby kurzu i brudu. Pobiegłem przed siebie jak najszybciej tylko mogłem, aby schować się bezpiecznie za rogiem. Byłem jednym z niewielu Ocalałych. Mam nadzieję, że nikt nie usłyszał, jak podczas biegu rozchlapuję wodę z kałuży. Nie mogą mnie zobaczyć. Dotarłem do rogu ulicy- czysto, żadnego patrolu. Odetchnąłem z ulgą i pobiegłem jeszcze trochę w stronę schronu. Nie mogą mnie zobaczyć, nie mogą mnie zobaczyć. Większość mojej rasy wymarła pod koniec XXI wieku, a ja, jako jeden z niewielu, miałem okazję się zahibernować. Jestem szczęściarzem, nie wszystkim udało się przeżyć. Teraz, w cywilizacji robotów powstałej na ludzkich prochach, Ocaleni to przestępcy. Potrafimy myśleć, tworzyć i marzyć- coś, czego nawet teraz nie umieją roboty. Dotarłem do schronu i szybko zszedłem do podziemi. Otworzyłem ciężkie, metalowe drzwi i wszedłem do małego pokoju, który zajmowałem wraz z Hoseokiem. Poznaliśmy się dopiero, kiedy przyszło nam ukrywać się przed Metalicznymi, czyli robotami. Od razu się w nim zakochałem. Pokoik był małym, zimnym pomieszczeniem, oświetlonym jedynie za pomocą przygasającej lampy.
-Cześć. - rzuciłem do Hoseoka, który jak zwykle siedział na podłodze czytając książki historyczne. Zawsze mi powtarzał, że jeśli ktoś nie pamięta o swojej przeszłości, nie ma szans zmienić przyszłości.
Chłopak podniósł wzrok znad starych kartek i odkładając lekturę uśmiechnął się do mnie i wstał. Przytuliłem się do niego mocno. Nigdy nie wiedziałem, kiedy mógł być ostatni czas kiedy go widzę.
-Cześć. Odbyło się bez problemów?- spytał mnie stanowczo, ale łagodnie Hope, którego nazywałem tak, gdyż był moją nadzieją, na lepsze życie.
-Tak. -odparłem, wtulając głowę w jego ramiona, aby jak najbardziej poczuć jego ciepło. Uwielbiałem, kiedy mnie przytulał. - nie było żadnych patroli.- dodałem po chwili.
Staliśmy przez chwilę w milczeniu, skupiając się na naszych ciałach i na ciepłych oddechach. Zamknąłem oczy. Byłem w niebie.
-Wiesz, mam już dość takiego życia. Codziennie musimy się ukrywać, Metaliczni rosną w siłę z każdym dniem. Nie pamiętam, kiedy ostatnio czułem się bezpiecznie. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz nie bałem się, żę cię stracę, Tae.- jego delikatny głos dotarł do mnie dopiero po chwili. Rozumiałem go. Też nie chciałem takiego życia.
-Uciekniemy gdzieś razem. Zobaczysz, uda nam się.- kontynuował spokojnym i pełnym nadziei głosem, jednocześnie bawiąc się moimi włosami. Uśmiechnąłem się na samą myśl o ucieczce, mimo,że nie wierzyłem w lepszy świat. To, co nas otaczało, było jedyną rzeczywistością. Tak naprawdę nigdzie nie byłoby lepiej.
-Hopie, popatrz co znalazłem- powiedziałem, kiedy przypomniałem sobie o dyktafonie i wyciągnąłem sprzęt z kieszeni kurtki.
-Co to?
-Nagranie z przeszłości. Posłuchaj -powiedziałem, włączając urządzenie.
Hoseok słuchał uważnie, z każdą chwilą coraz szerzej otwierając oczy. Poczekał do końca, po czym powiedział głosem zdradzającym podniecenie, ale jednocześnie zdziwienie i strach.
-Ja.. ja wiem kto to nagrał. Skąd to masz?
Spojrzałem na niego marszcząc czoło. Nie rozumiałem, czemu tak zareagował.
-Znalazłem dzisiaj na chodniki, pod warstwą gruzu.
Hope chwycił mnie mocno za ramię i dopiero wtedy zobaczyłem, że jego perfekcyjna twarz pobladła.
-Ja nie rozumiem... skąd to... -zaczął, po czym chwilę się zastanowił i kontynuował – nikomu nie mów o tym, ze to masz, rozumiesz Taehyuhng?
Kiwnąłem głową. Kiedy Hoseok zwracał się do mnie pełnym imieniem, zawsze chodziło o coś poważnego.
-Co to jest? Kto to mówi? -spytałem, nie dając za wygraną.
Hope odwrócił się do mnie plecami i odszedł kilka kroków. Westchnął.
-Słuchaj... to skomplikowane...
-Powiedz. -naciskałem. Nie lubiłem nie wiedzieć co się dzieje.
Chłopak odwrócił się do mnie i starał się uśmiechnąć.
-To nagrał mój były. Jimin.
-C-co?! -spytałem, jak porażony prądem. Hope nigdy mi nie mówił, że miał kogoś przede mną. Zawsze powtarzał, że jestem jego jedynym.
-Hej, Tae, mówiłem że to skomplikowane... wiesz, że cię kocham.- zaczął niepewnie, podchodząc do mnie.
-Kiedy z nim byłeś? -warknąłem, patrząc na niego spode łba. Jak on mógł ukrywać przede mną coś takiego?!
-Tuż przed związkiem z tobą. Spokojnie, nie zdradzałem cię i nigdy bym tego nie zrobił. -powiedział, patrząc mi w oczy.
Zawsze ulegałem jego oczom. Zbliżyłem się do niego i objąłem go ramionami.
Uderzyło mnie jego cudowne ciepło, które zawsze sprawiało, że czułem się bezpiecznie. Położyłem mu głowę na ramieniu. Chciałem my wybaczyć, mimo że to mnie bolało. Zawsze chciałem być jego pierwszą miłością. Znowu poczułem, jak Hoseok bawi się moimi włosami. Uśmiechnąłem się nieśmiało i przywarłem do niego trochę mocniej, aby zapomnieć o wszystkich problemach. Był moją jedyną przyjemnością w tym okropnym świecie.
-Hope? -spytałem po chwili słysząc, jak siarczysty deszcz dudni w metalowy sufit schronu. -Hope, proszę, zawsze bądź ze mną.
***

Przez następne dni Hoseok był bardzo niespokojny. Wciąż badał nagranie i spędzał na tym całe dnie. Widziałem, że tęsknił do Jimina, ale zawsze, jak zaczynałem ten temat, zaprzeczał. Ja byłem niespokojny. W gardle miałem wielką gulę i cały czas nosiłem w sobie to bolesne uczucie, że już nie jestem jedyny, że już mu nie wystarczam.
-Odchodzę. -powiedział pewnego dnia Hope, biorąc do ręki śpiwór, czyli jedyną rzecz, jaką mieliśmy.
-Co?! -spytałem, myśląc, że się przesłyszałem. Nie mógł odejść, nie poradzę sobie bez niego.
- To co słyszałeś, Tae. Odchodzę. Idę szukać Jimina, przepraszam.
-Ale... - nie wiedziałem co powiedzieć. Byłem wściekły. Naprawdę wściekły. - obiecałeś że zostaniesz! -krzyknąłem mu w twarz, zbliżając się do niego i rękami przyciskając go do ściany.
-Przepraszam.
-NIE MOŻESZ! HOSEOK POTRZEBUJĘ CIĘ, NIE MOŻESZ ODEJŚĆ! - wrzasnąłem jeszcze głośniej, a głos obił się echem po ścianach. W tym momencie byłem gotowy na wszystko. Nie dam mu uciec. Nigdy.
-A TE WSZYSTKIE TWOJE OBIETNICE? To, o wspólnej ucieczce, o tym, że zawsze będziesz minie kochał?! Gdzie to wszystko?! Już się dla ciebie nie liczę?! - spytałem, a w moich oczach zebrały się łzy. Spuściłem głowę i zwolniłem uścisk. Nagle przestało mi zależeć. Nic nie trwa wiecznie, a miłość to najbardziej krucha rzecz, jaka istnieje. Nie umiem opisać bólu jaki towarzyszył mi w tym momencie. Moje serce wręcz paliło i skręcało się na samą myśl o tym, że mógłbym zostać sam w tej okrutnej rzeczywistości. Hope mógłby mnie teraz odepchnąć i po prostu wyjść, nie miałbym mu tego za złe, ale z jakiegoś powodu nie zrobił tego. Stał wciąż przyparty do ściany, nie wiedząc co powiedzieć.
-Taeś? Posłuchaj mnie, proszę. -powiedział w końcu cicho.
-Mów co chcesz. Ja... ja nie poradzę sobie sam. Nie możesz mnie tu zostawić! IDIOTO!
Hoseok wzdrygnął się. Jeszcze nigdy nie widział mnie w takiej furii. Wszytko we mnie buzowało, gdybym mógł, rozwaliłbym teraz cały świat. Ale nie mogłem. Jednocześnie byłem słaby i żałosny. Tak bardzo żałosny...
-Taehyung. -poczułem na ramieniu mocny uścisk, który zawsze dawał mi nadzieję, dzisiaj wydawał mi się obcy. - proszę, zrozum mnie. Nie chcę cię zostawić, ale boję się że zginiesz, jeśli pójdziesz ze mną... Jimin... on był moją pierwszą miłością, muszę go odnaleźć.
-A co ze mną? -spytałem, patrząc mu prosto w oczy. Poczułem, że moje policzki są mokre.
Hope speszył się i spojrzał w dół.
-Poradzisz sobie, wierzę w ciebie.
-Wiesz, że to nieprawda. Zginę szybciej niż możesz się spodziewać. Ten świat nie jest dla mnie.
Poczułem, jak ramiona Hoseoka mnie obejmują. Z początku opierałem się im, ale w końcu odpuściłem. Nie było sensu walczyć. Jego dłonie zsuwały się coraz niżej. Poczułem, jak jego palce muskają delikatnie skórę na moim brzuchu, a potem schodzą w dół. Przywarłem do niego. W końcu, jakimś magicznym sposobem to ja znalazłem się pod ścianą. Hope jak zwykle dominował. Jego ręce rozpięły mi spodnie. Jeszcze nigdy tego nie robił. Spojrzał mi w oczy i jego usta dotknęły moich, rozpalając we mnie nieznaną dotąd energię. Moje uczucia wybuchnęły a ja poczułem że naprawdę mu na mnie zależy. Zamknąłem oczy. To było idealne. Nasze wargi były blisko siebie, a języki co chwila zmieniały pozycję. Poczułem, że stajemy się jednością. Położyłem mu ręce na ramionach i przyciągnąłem jeszcze bliżej siebie. Nie miałem zamiaru przerywać pocałunku. Hope pachniał tak przyjemnie- niczym jakieś egzotyczne kwiaty w połączeniu z czekoladą i wanilią. Tak słodko. Wiedziałem, że jego ręce buszują gdzies w okolicach moich genitaliów, ale nie miałem zamiaru mu przerywać. Czułem się zbyt żywy. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jak rzadko mnie całował i jak rzadko sprawiał mi takie przyjemności. Potrzebowałem tego- to jest właśnie jedna z tych chwil, których tak bardzo pragnąłem. Wszystkie emocje, uczucia i pragnienia zastąpiły złość i nienawiść, a smutek przemienił się dziką radość.
-Taeś..- wyszeptał Hoseok, kiedy w końcu odsunęliśmy się od siebie zmęczeni i zaspokojeni.
Spojrzałem mu w oczy- był w nich prawdziwy smutek.

-Przepraszam. -powiedział, po czym rozpłyną się przed moimi oczami niczym duch.  

środa, 5 marca 2014

[JongTae]

typ: smut
bohaterowie: 
*Kim Jonghyun (Jjong, Dino, Jonghyun)
*Lee Taemin (Tae, Taemin, Taeś)


-Jonghyun, chodź do mnie. Chcę cię przytulić.- poprosił Taemin. Siedzieli obok siebie na murku, podziwiając cudowną panoramę Seulu, oświetlonego milionem jasnych, kolorowych świateł. Chłopak zbliżył się, obejmując młodszego kolegę. Maknae poczul jego ciepło i uśmiechnął się, chcąc poczuć Jonghyuna jeszcze bardziej.  Przytulił się do niego oplatając ręce w Okół talii chłopaka.
-Musi być ci zimno że tak bardzo chcesz się przytulać- stwierdził starszy, kiedy znowu powiał zimny =, nieprzyjemny wiatr.
Lee uśmiechnął się. Wiedział że Jonghyun  żartuje.
-Przecież wiesz że cię kocham.
-Wiem. Ja ciebie też.
Spojrzeli sobie głęboko w oczy, czując się, jakby zaglądali sobie w głąb duszy. Kochali się bezgranicznie i pokazywali to sobie codziennie. W każdej chwili. Zawsze, kiedy Taemin patrzył w głąb pięknych, ciemnych oczy Jonghyuna, czuł że musi go dotknąć i się z nim pobawić.  Że tego chce.
Ich twarze zbliżyły się do siebie. Po kilku sekundach przenikliwej ciszy, przerywanej tylko śmiałymi, świszczącymi podmuchami wiatru, ich usta się zetknęły. Z początku powoli rozkoszowali się tą przyjemnością, jakby przyzwyczajali się do siebie. Z każdą chwilą jednak czuli się pewniej, pozwalali sobie na więcej.  Jonghyun oparł dłonie na ramionach siedzącego mu na kolanach Taemina.  Zamknął oczy, chcąc w pełni rozkoszować się dotykiem miękkich ust chłopaka. Dotknęli się językami.  To było jak uzależnienie od siebie nawzajem. Nie mogli przestać. Ich języki zachowywały się jak dzikie konie. Dotykały się raz po raz, jakby chciały się kopulować. Taemin przytulił się mocniej. W ramionach Jonghyuna czuł się bezpiecznie. Gdyby mógł, nie puściłby go już nigdy.  Mimo tej chęci, po chwili, po pełnym namiętności i pożądania pocałunku, oderwali się od siebie. Starszy lekko dyszał, a jego serce biło jak oszalałe. Był szczęśliwy i na maksa podniecony tym, co przed chwilą robił. Spojrzał na maknae z błyskiem w oku.
-Chcę mieć z tobą dzieci. Kocham cię.-usłyszał, zanim zdążył coś powiedzieć. Taemin siedział koło niego, jakby do niczego nie doszło. Patrzył się w dal, na oświetlone miasto, a kiedy mówił, jego głos brzmiał melodyjnie, hipnotyzująco; jakby magicznie.
-Tylko że to niemożliwe. –stwierdził sceptycznie Jonghyun z uśmiechem, który mówił „młody, nie zna się”.
-Przestań. Ja i tak wiem swoje. Gdyby się postarać, na pewno udałoby się coś zrobić.
-Hej, rozumiem że jestem taki seksowny, przystojny i w ogóle wow… -chłopak spojrzał maknae w oczy i pogładził go po policzku mówiąc dalej- ale co do dzieci…
-Będą śliczne. Nazwiemy je Kibum, Jinki i Minho. –przerwał mu Lee uroczo się uśmiechając. Jego oczy błyszczały w świetle księżyca zdradzając podniecenie – i będą chodzić w słodkich różowych ubrankach… to będzie takie… takie…
-Niemożliwe?- podsunął Jonghyun. –też chciałbym mieć z tobą dzieci, ale przecież wiesz że nie możemy. Nie udawaj debila.
Taemin zrobił obrażoną minę.
-Pff...
-No sorry, taka prawda.
-Zasady są po to, aby je łamać. Słuchaj, jakby się naprawdę postarać, to na pewno by się udało.
-Co ty dzisiaj brałeś?- zaśmiał się Jonghyun, który nie mógł już znieść tego podniecenia w oczach maknae, które kojarzyło mu się z naprawdę mocno zakręconym sasaengiem robiącym wszystko, aby spotkać swojego biasa.- jesteś strasznie napalony- dodał, ale uścisnął Taemina mocniej.
-Bo cię kocham. Zrozum, jesteśmy sobie przeznaczeni.-szepnął młodszy przybliżając się do Jonghyuna i delikatnie zaczął rozpinać mu koszulę. Nie spotkał się ze sprzeciwem, więc nie zamierzał przestać. Mimo chłodu na polu nie było im zimno. Ogrzewali się wzajemnie dotykając swoich ciał. Taemin dotarł do podkoszulka Jonghyuna. Uśmiechnął się do siebie. Powoli włożył rękę pod materiał, po raz kolejny czując przyjemne ciepło jego skóry. Przejechał ręką po brzuchu kolegi i delikatnie zaczął go macać, co dało mu ogromną satysfakcję. Wyczuł zarys absów, co jeszcze bardziej go podnieciło.
-Jonghyun. Jesteś zbyt seksowny. Przestań. –powiedział z trudem oddychając.
Chłopak tylko uśmiechnął się w odpowiedzi. Po chwili, kiedy Taemin zaczął schodzić z ręką coraz niżej, Jjong złapał go niespodziewanie za nadgarstek.
-No czego chcesz? –burknął maknae z irytacją. Nie lubił, kiedy ktoś mu przeszkadzał.
-Teraz moja kolej. Chcę cię dotknąć.- stwierdził Jonghyun.
-Po co? -zdziwił się Taemin- jestem przecież mniej seksowny niż ty.-stwierdził, a w jego głosie czuć było nutę goryczy.
-Jak dla mnie, jesteś cholernym playboyem. – powiedział starszy śmiejąc się tajemniczo. Zbliżył się do młodszego kolegi , jednym ruchem rozpinając mu bluzę. Wszystko robił znaczenie szybciej, jakby miał mało czasu. Już w następnej chwili szybko obmacał mu brzuch, a kilka chwil potem rozpiął mu rozporek. Nie ograniczał się i nie chciał, aby ktokolwiek mu przerywał. Ze szczerym, trochę szalonym uśmiechem bawił się penisem młodszego. Mimo satysfakcji, którą odczuwał, wciąż się śpieszył. Szybko znudził się zabawą, a jego wzrok skierował się na wyraziste obojczyki Taemina. Przejechał po nich ręką i spojrzał maknae w piękne oczy, uważnie śledzące każdy jego ruch.
Odgarnął kosmyk włosów z jego twarzy.
-Chcę być z tobą na zawsze- powiedział w końcu łagodnie, opierając mu ręce na ramionach.
-To bądź. Przecież możesz.
Powiał zimny wiatr, świszcząc i poruszając ostatnie liście na drzewach. W mieście ktoś krzyczał. Najwyraźniej coś się stało. Oni jednak nie słyszeli tego- znajdowali się jakby we własnym świecie. Nie obchodził ich Seul rozciągający się aż po horyzont. Mieli gdzieś listopadowy mróz i zimny wiatr. Kochali się i tylko to się liczyło. Nie potrzebowali nic więcej.
Wszystko, co miało dla nich jakiekolwiek znaczenie, znajdowało się właśnie w ich ramionach.


poniedziałek, 24 lutego 2014

The Ghost pt 3 [HunHan]


Nagle Luhan wstał, puszczając mnie i obszedł dookoła sofę. Wodziłem za nim wzrokiem, póki się nie zatrzymał. Uśmiechnął się.
-No, idziesz Sehun?- spytał tajemniczo, opierając ręce na oparciu kanapy. Potrząsnąłem głową. Oczywiście, że nie potrafiłem mu odmówić. Poza tym, ciekawiło mnie dokąd mam iść. Przecież nic takiego wcześniej nie mówił. Wstałem i delikatnie, niepewnie kiwnąłem głową. Luhan uśmiechnął się. Podałem mu rękę, aby zaprowadził mnie do tego miejsca o którym mówił…
Poszliśmy długim korytarzem, który widziałem wcześniej, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem Lulu w jego domu. Rozejrzałem się po ścianach. Wisiało na nich pełno plakatów, obrazków i zdjęć. Na wielu z nich zauważyłem małego Luhana wraz z kolegami, rodziną, ale także jego ostatnie zdjęcia z najnowszych sesji zdjęciowych-  jak zawsze perfekcyjne. Wisiały na różnych wysokościach, niepoukładane w żaden sposób, a mimo to, podobały mi się. Pomyślałem, że to coś w stylu historii życia Luhana. Uśmiechnąłem się pod nosem. Wzdłuż ścian stały różne szafki, ale im dalej szliśmy, tym było ich mniej. Muszę przyznać, że po kilkunastu minutach drogi zmęczyłem się. Nie spodziewałem się, że korytarz w normalnym domu, o normalnej- a przynajmniej tak wyglądał- wielkości, może być aż tak długi korytarz. Jednak to dałoby się racjonalnie wytłumaczyć, okej. Niemniej jednak fakt, że im dalej szliśmy, tym korytarz bardziej przypominał… scenę za kulisami, jest zdecydowanie dziwny. Rozglądałem się uważnie, starając się zapamiętać wszystkie szczegóły tego dziwnego miejsca.  W końcu, ku mojej uldze, doszliśmy do miejsca, które do złudzenia przypominało kulisy sceny, kulisy koncertu, które tak często oglądałem na filmikach w Internecie.  Zdziwiłem się. Nigdy jeszcze nie byłem w takim miejscu, a tym bardziej z Luhanem.
-Co my tu robimy? Co to jest? –spytałem nerwowo, gdy wyglądając za kurtynę zobaczyłem tłumy fanów, a głównie fanek.
-Sehun, ty zawsze jesteś taki ciekawski? –zaśmiał się Lulu- zaraz mam koncert. I ty też będziesz w nim uczestniczył.
-Ale… ale jak to?! Przecież nie wyszliśmy od ciebie  z domu! Chyba nie powiesz, że masz w mieszkaniu wielką scenę i fanów? Jak to możliwe?- pytania same cisnęły mi się na usta
Luhan podszedł do mnie, delikatnie chwytając mnie za ramiona. Spojrzał na mnie z łaską, poczym spokojnie i powoli odpowiedział. Szczerze, w jego głosie wyczułem tą specyficzną nutę, kiedy czujesz, że ktoś ma cię za idiotę.
-Wiesz, musisz przywyknąć, że to co jest niemożliwe, a przynajmniej zdaje się niemożliwe, jest częścią naszej codzienności. Tak naprawdę, ruszyliśmy się z mojego domu. No błagam, kto normalny ma tam scenę?! To po prostu ty tego nie zauważyłeś.
Luhan chyba zauważył mój zagubiony, pełny zwątpienia wzrok, więc mówił dalej.
-Tak, jak ci mówiłem, nie jestem do końca człowiekiem. Potrafię robić wiele rzeczy, których ty nie jesteś w stanie pojąć. Chociażby teleportacja, albo coś w tym stylu. Wiem, że to może wydawać ci się dziwne, ale tak naprawdę nigdy się nie urodziłem. Nie pochodzę stąd…
-Jesteś kosmitą? –przerwałem
Spojrzał na mnie twarzą która mówiła „ogarnij się”.
-Nie? Nie jestem kosmitą, błagam, skąd ten pomysł.- rzucił patrząc w niebo, jakby prosząc Boga, żebym wreszcie zrozumiał- nie przerywaj mi. Tak naprawdę jestem demonem. Ale nie jestem zły. Mam duszę, która służy mi także, aby móc komunikować się z wieloma śmiertelnikami. Dodatkowo, dusza świadczy o tym, że jestem też człowiekiem. A raczej byłem, zanim nie wybrałem nieśmiertelnego życia, które kompletnie zniszczyło moją ludzką naturę. Ale nie ważne. To -skomplikowane, a ty jesteś pierwszym, któremu o tym powiedziałem.- spojrzał na moją zaskoczoną twarz, ale nie przerywał- kiedy wybrałem bycie nieśmiertelnym demonem, uprzedzono mnie, że do ludzkiego, normalnego życia będę mógł wrócić tylko, jeśli znajdę kogoś, kogo pokocham. No cóż, z początku się tym nie przejmowałem, ale po jakimś czasie, takie życie zaczyna męczyć. Po pewnym czasie nie masz już po co żyć. Latami snułem się samotnie… to wtedy postanowiłem zostać sławny i pisać piosenki. Z muzyką od zawsze byłem mocno związany- w końcu, dawanie jej innym stało się jedynym życiowym celem. Mimo to, czegoś mi brakowało. Ciągle za czymś tęskniłem. Dopiero, kiedy spotkałem ciebie, zrozumiałem, że cię kocham i że to właśnie tego tak bardzo pragnęło moje serce. Pokochać kogoś. Jeszcze nie jestem normalny. Wciąż jestem nieśmiertelny, ale przebywając z tobą czuję, jak znika ta bariera, jak odzyskuję wolność i jak umiera we mnie ta cząstka demona. Dziękuję ci.  Chcę, żebyś wyszedł ze mną na scenę. Chcę zaśpiewać ci piosenkę. To chyba wszystko, co mogę zrobić, żeby ci podziękować.- Luhan skończył mowę uśmiechając się miło.
W oczach zebrały mi się łzy. To, co powiedział było piękne. Nie spodziewałem się, że on właśnie przede mną otworzy się i powie swoją historię. Przytuliłem się do niego, za wszelką cenę starając się nie popłakać.
Nic nie odpowiedziałem, a Lulu uznał to najwyraźniej za moją zgodę. Nie zdążyłem zaprotestować (chociaż i tak bym tego nie zrobił). Chwycił mnie za rękę, uśmiechnął się i razem wyszliśmy na scenę.
***
Nie wiem, czy kiedykolwiek czuliście tak cudowne uczucie, jakie towarzyszy wychodzeniu na scenę, pod którą czeka tysiące ludzi. Mimo, że najwyraźniej fanki widziały tylko Luhana, nie mogłem nabrać powietrza, patrząc, jak wiele ludzi przyszło oglądać Lulu i jak wiele ludzi go kocha. A mimo to, on wybrał mnie. W moich oczach znowu zebrały się łzy. Czułem się cudownie, a uczucie szczęścia pogłębiało się tylko, kiedy stałem koło Luhana na scenie. Wydawało mi się, że mogę zmienić świat. Uśmiechnąłem się szczerze. Chyba po raz pierwszy w życiu byłem naprawdę szczęśliwy.
Światła zgasły, zostawiając tylko kilka kolorowych, z których jedno z nich padało na Luhana. Zobaczyłem, jak najpierw macha do fanów, pozdrawia ich, a potem zaczyna śpiewać najpiękniejszą piosenkę o miłości, jaką kiedykolwiek słyszałem. Cały czas patrzył się mi prosto w oczy, a ja wiedziałem, że wszystko, co mówi jest prawdziwe. Nie raz słyszałem jak śpiewa, jednak usłyszenie tego na żywo, to zupełnie inne, cudowniejsze uczucie. W jego głosie było coś, co hipnotyzowało, nie pozwalało oderwać od niego wzroku. Coś co sprawiało, że w końcu nie czułem się samotny.
Stałem, wsłuchując się jednocześnie w muzykę i w tekst. Nie wiedziałem co powiedzieć. Chciałem podziękować Luhanowi, powiedzieć, jak bardzo go kocham, jak bardzo mi na nim zależy. Chciałem. Nagle stało się coś, czego się nie spodziewałem. Wszystko dookoła mnie zaczęło wirować. Widziałem falowanie powietrza, zupełnie takie, jakie poczułem podczas pierwszego spotkania z Duszą. Głos Luhana zdawał się oddalać. Krzyki fanek ucichły. Ocknąłem się i chciałem uciekać. Nie miałem najmniejszego zamiaru się stąd ruszać. Moje nogi odmówiły jednak posłuszeństwa. Starałem się zachować równowagę i krzyczałem do Lulu, żeby mnie usłyszał, ale wokół mnie panowała zupełna cisza. Nagle Luhan zniknął, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zupełnie jak Dusza, nie pozostawiając po sobie żadnych śladów. Nie zdążyłem nawet mu podziękować. Świat wokół mnie wirował, mimo że ja stałem w miejscu. Z początku krzyczałem i starałem się wyrwać z tego uczucia, ale nie potrafiłem. Przestałem próbować. Zacząłem płakać, bo właśnie, w jednej chwili  zniknęło całe moje marzenie. Wszystko wróciło- szara rzeczywistość, której tak bardzo nienawidziłem. Rozbolała mnie głowa i zrobiło mi się niedobrze. Zamknąłem oczy i po prostu dałem się ponieść.
***
Ocknąłem się leżący na zimnej podłodze w kuchni, pod otwartym na oścież oknem, pod którym stałem, kiedy Dusza mnie odwiedziła. Zerwałem się na równe nogi, rozpaczliwie wołając najpierw Luhana, potem zjawę, jednak, jak mogłem się spodziewać, nikt się nie zjawił.  Nerwowo poruszałem się po kuchni, starając się nie rozpłakać. Znowu powróciło uczucie, że to wszystko, to była tylko moja wyobraźnia. Chodząc, nagle na coś nadepnąłem. Odruchowo spojrzałem w dół i zobaczyłem kawałki rozbitego szkła. Kucnąłem, aby przyjrzeć się im lepiej. Była to szklanka, którą stłukłem, tuż przed pierwszą teleportacją z Duszą. Zdziwiłem się. Pozbierałem ostrożnie kawałki, kalecząc sobie przy tym ręce, które tak bardzo mi się trzęsły. Westchnąłem. Mimo, że stłuczona szklanka mogła być dowodem na to, że całkiem nie zwariowałem, byłem smutny.

Czułem, że bezpowrotnie straciłem coś bardzo cennego, coś głęboko ukrytego w moim sercu. Mogłem się domyślić, że nic co piękne nie trwa wiecznie.

poniedziałek, 17 lutego 2014

The Ghost pt.2 [HunHan]


Z krzykiem obudziłem się w nocy. Przypuszczam, że było koło godziny drugiej, ale nie jestem pewien. Spojrzałem na ekran  mojego telefonu, który leżał na szafce koło łóżka. Oddychałem szybko łapiąc powietrze. Śniło mi się coś naprawdę dziwnego: odwiedziła mnie jakaś Dusza Luhana, a ja z nią rozmawiałem. Mimo, że trochę przestraszyłem się tego snu, w dużej mierze był on przyjemny- nie co dzień (a raczej co noc) śni się przecież ukochana osoba, prawda?
Wstałem z łóżka wiedząc, że i tak już nie zasnę, a przynajmniej na razie. Poszedłem do kuchni przechodząc przez ciemny korytarz, bo stwierdziłem, że chcę się napić wody. Gdy wszedłem do pomieszczenia, oświetlonego światłem pełnego księżyca, które wpadało przed okno, wydawało mi się, że słyszę jakieś dźwięki za szybą, ale uznałem, że jestem po prostu zmęczony, po zaledwie dwóch godzinach snu. Nalałem wodę do przezroczystej szklanki, przez chwilę się w nią wpatrując. Była trochę jaśniejsza niż skóra- jeśli można to tak nazwać- Duszy Luhana… potrząsnąłem głową. Przecież to bzdura. Nigdy nie spotkałem duszy, ani nic podobnego.
Podszedłem do okna, sącząc zimną wodę małymi łykami i spojrzałem w dal, na panoramę pięknego Seulu. To naprawdę niesamowite uczucie, kiedy patrzysz na te wszystkie kolorowe światła, neony i reklamy sklepów, słyszysz, tak bardzo przeze mnie lubiany, uliczny gwar i zdajesz sobie sprawę, że mimo tak późnej pory, miasto nigdy nie zasypia.  Uśmiechnąłem się pod nosem. Wypiłem ostatni łyk wody i niedbale odłożyłem szklankę na stół kuchenny, nie przestając wpatrywać się w okryte nocą miasto. Nagle zobaczyłem coś dziwnego- nie umiem dokładnie tego nazwać, ale wyglądało to jakby powietrze przede mną falowało.  Przyjrzałem się uważniej i wtedy go zobaczyłem. W miejscu, w które się wpatrywałem, pojawiła się tak dobrze znana mi Dusza. Odskoczyłem od okna jak oparzony, potrącając stół i zbijając zostawioną wcześniej szklankę, ale teraz naprawdę miałem to gdzieś. Przyjrzałem się Duszy, która uśmiechała się do mnie tym perfekcyjnym uśmiechem, który zawsze widziałem na zdjęciach Luhana. Podszedłem do okna i tym razem miałem pewność, że to nie jest moja wyobraźnia. Zjawa podniosła swoją prawie przezroczystą rękę, która delikatnie skrzyła się w jasnym blasku księżyca. Powolnym ruchem wskazała na okno za którym stałem, a potem na klamkę. Zrozumiałem iluzję, ale nie byłem pewien, czy powinienem ją wpuścić. Ostatecznie jednak, Dusza wyglądała jak Luhan, a dla niego zrobiłbym wszystko. Podszedłem do okna i nacisnąłem na uchwyt, jednocześnie przekręcając go w prawo. Z przyzwyczajenia odsunąłem się, aby  zjawa mogła wejść, a raczej przemieścić się do środka, ale ona wciąż czekała.
-Super, znowu muszę się domyślać, czego chcesz. –powiedziałem do niej oschło, ale ona nie zwracała na to najmniejszej uwagi. Podniosła rękę i machnęła kilka razy palcami, sugerując, abym do niej wyszedł. Zaprzeczyłem.
-Przecież ja jestem człowiekiem! Jak niby mam wyjść? Wyskoczyć i się zabić, bo spadnę z drapacza chmur? Co to, to nie. –pokręciłem głową. Myślę, że o normalnej porze nie powiedziałbym tego tak ostro, ale zmęczenie zrobiło swoje.
Dusza jeszcze raz machnęła palcami. Wydawała się zirytowana, choć jej twarz nie zdradzała żadnego wyrazu.
Westchnąłem. Pomyślałem chwilę i doszedłem do wniosku, że i tak nie mam po co żyć. Dla kogo niby? Dla zdjęć Luhana? Błagam.
-Okej. Zgadzam się. –powiedziałem po chwili, stawiając jedną nogę na parapecie. Wiem, powiecie pewnie że to przecież samobójstwo. Możliwe, ale mimo to ufałem Duszy. Jakby nie patrzeć, należała do kogoś kogo kocham.
Zjawa się uśmiechnęła, kiedy kucnąłem na brzegu okna, trzęsąc się z zimna. Przybliżyła do mnie rękę, prawdopodobnie, żebym ją chwycił. Przypomniałem sobie, że mimo niebywałej mocy jej dotyku, jest on jednak bardzo delikatny. Jednym słowem nie ma mowy, żeby mnie utrzymał. Znowu westchnąłem, a po moim ciele przebiegły dreszcze, kiedy mocny podmuch zimnego wiatru uderzył prosto we mnie. Ociągając się, wyciągnąłem rękę, wciąż patrząc w dół; w ulice, której nie było widać, bo w całości była zakryta chmurami. Zamknąłem oczy i policzyłem powoli do dziesięciu. Potem jeszcze raz. Spojrzałem niepewnie na Duszę, która potrząsnęła ręką, jakby przypominając mi o swojej obecności.
-Yehet. Może przeżyję. –szepnąłem, chociaż wcale w to nie wierzyłem. Aby mieć to za sobą i jak najszybciej pozbyć się tego cholernego uczucia paraliżującego strachu, szybko podałem zjawie rękę.
***

Myślałem, że poczuję jak spadam w dół, zamarzając, owiewany z każdej strony zimnym wiatrem. Albo, że poczuję jakiekolwiek inny sygnał na to, że nieubłagalnie spadam w dół. Nic takiego się jednak nie wydarzyło. Zakręciło mi się w głowie. Czułem dotyk Duszy, ale był jakby bardzo, bardzo daleko, w miejscu, którego nie mogę dosięgnąć. Wydawało mi się, że obracam się we wszystkie strony równocześnie, a jednocześnie że stoję w miejscu. Nie czułem jednak zimna, ani bólu. Nic. Po jakimś czasie, którego nie potrafię określić, poczułem, że uderzam nogami o twardy grunt. Nie otwierając oczu, łapałem powietrze i próbowałem się nie przewrócić. Było mi niedobrze i kręciło mi się w głowie. Klęknąłem na podłożu, bo nie potrafiłem złapać równowagi i oparłem ręce na ziemi, wciąż szybko oddychając. Myślałem, że zwymiotuję, ale na szczęście nic takiego się nie stało. Już po paru chwilach, czułem się całkiem dobrze, z wyjątkiem pulsującego bólu głowy.  Wszystko inne jednak ustało. Odważyłem się otworzyć oczy. Znalazłem się w jakimś ciemnym, cichym pokoju. Rozejrzałem się mrugając, aby przyzwyczaić oczy do ciemności. Jedyny mebel, jaki zauważyłem, to niewielka komoda stojąca w rogu. Wydawało mi się, że leżały na niej jakieś książki, ale nie byłem tego pewien. Ciemność wciąż była zbyt gęsta. Nagle ocknąłem się na tyle, aby uświadomić sobie, że nie ma ze mną Duszy. Nerwowo ogarnąłem wzrokiem pokój, ale nigdzie jej nie widziałem.
-Wiedziałem –pomyślałem- trzeba było zostać w domu.
Zdenerwowany na zjawę, zrobiłem kilka kroków do przodu. Podłoże wydawało się zrobione z drewna, albo czegoś podobnego. Spojrzałem w górę, uświadamiając sobie, że nade mną znajduje się małe okno dachowe, dzięki któremu jeden kąt pokoju był oświetlony delikatnym, księżycowym światłem, które powoli znikało za chmurami.
Poszedłem szybciej, macając ściany. Miałem nadzieję, że znajdę jakieś wyjście, bo nie miałem zamiaru zostawać tu dłużej, niż było to konieczne. W powietrzu wyczułem delikatny zapach wilgoci, połączony ze zapachem starości, jaki często można wyczuć w starych domach. Zastanawiałem się gdzie jestem i czułem się coraz bardziej zaniepokojony.
W końcu moja ręka zatrzymała się na srebrnej, zimnej klamce, którą cicho nacisnąłem. Mimo tego, że starałem się to robić bardzo cicho, rzeźbione drzwi zdawały się bardzo mocno akcentować swoją starość, skrzypiąc za każdym razem, kiedy ich dotykałem.
Po paru chwilach, udało mi się je otworzyć, wiedziałem jednak, że narobiłem sporo hałasu. Serce biło mi jak oszalałe.
Wyszedłem na długi korytarz, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Mimo wiekowych drzwi oraz ścian, wnętrze było urządzone bardzo nowocześnie. Zauważyłem najnowszy, ogromny telewizor, a przed nim wygodną kanapę, którą widziałem w katalogu; była jednak za droga, abym mógł sobie na nią pozwolić. Koło telewizora stały duże głośniki i leżała cała masa najróżniejszych filmów. Nie miałem czasu zachwycać się dalszą częścią pokoju, bo usłyszałem dźwięk, który przyprawił mnie o dreszcze. Wydawało mi się, że słyszę trzaśnięcie drzwi i kroki, zmierzające w moją stronę. Rozejrzałem się, spanikowany, nie znalazłem jednak żadnego miejsca, w którym mógłbym się ukryć, szczególnie, że wciąż nie wiedziałem, gdzie jestem.
Zanim zdążyłem pomyśleć, było za późno. Zza rogu pokoju wyszła osoba. Spojrzałem na nią i otworzyłem szeroko usta. Zamrugałem szybko oczami. Nie mogłem uwierzyć w moje szczęście. Przede mną stał Luhan we własnej osobie. Kiedy mnie zauważył stanął jak wryty. Wtedy zrozumiałem, że Dusza jakimś magicznym sposobem, musiała mnie przenieść do jego domu. Nie zastanawiając się nad jego reakcją, podbiegłem do niego i przytuliłem się. Poczułem, jak ciepło wciąż zszokowanego Luhana rozchodzi się po całym moim ciele. Tego mi było trzeba.
-Lu…Luhan…to ty?- spytałem, czując że zaraz zemdleję.
-Tak, ale… kim jesteś? Co tu robisz?- spytał, chociaż sprawiał wrażanie, że podoba mu się mój dotyk.
Zignorowałem to pytanie.
-Luhan, Boże, tak bardzo cię kocham! Nie wiem dokładnie, jak się tu znalazłem, ale to dzięki twojej Duszy… nawet nie wiesz, jak się cieszę! Moje marzenie się spełniło!
Zanim mnie ocenicie: byłem totalnie podniecony. Moje marzenie, o którym myślałem każdego dnia, którego tak bardzo pragnąłem, spełniało się właśnie teraz. Nie mogłem być spokojny. Wyobraźcie sobie, jak byście zachowywali się, gdybyście spotkali swojego biasa i gdybyście go przytulali. No właśnie.
Luhan odepchnął mnie od siebie.
-Już wiem, kim jesteś. To ty prawda? Moja Dusza… ona cię odwiedziła i tu przeteleportowała, tak?- spytał, a jego głos wydał mi się bardzo delikatny i uroczy.
-A jak dużo osób zostaje odwiedzonych przez twoją duszę? –spytałem ironicznie, ale cieszyłem się, że Luhan wie kim jestem.
Chłopak zignorował to pytanie, ale po chwili powiedział coś innego, delikatnie mnie obejmując. Czułem się jak mały chłopiec, który bezpiecznie skrywa się w ramionach kogoś, kogo kocha.
-Sehun. – kiedy wymienił moje imię, wydawało mi się, że to najcudowniejsza chwila w moim życiu. –Sehun, wiem, że jesteś samotny… znam cię.
-S- skąd? –zapytałem, odsuwając się od niego, ale wciąż czułem przyjemne ciepło rozchodzące się po całym ciele.
-Często u ciebie bywałem… znaczy, moja dusza. Nie ujawniała ci się jednak. Chciała cię poznać i dowiedzieć się o tobie jak najwięcej.
Otworzyłem szeroko oczy. Musiałem naprawdę mocno się skupić, żeby w stanie totalnej euforii, zrozumieć, co Luhan do mnie mówi.
-Jak to możliwe? –spytałem słabym głosem, patrząc prosto w jego piękne oczy. Chyba wyczuł, że tak intensywnie się w niego wpatruję i odwrócił głowę.
Objął mnie ramieniem i uśmiechnął się tajemniczo, prowadząc mnie na sofę. Dobrze, że to zrobił, bo czuję, że mógłbym zemdleć. Usiadł koło mnie i delikatnie podnosząc rękę, dokładnie tak, jak robiła to dusza, musnął mój policzek.
-Bo wiesz…- zaczął, a jego głos wydał się niezwykle hipnotyzujący- ja nie jestem… do końca człowiekiem. –powiedział i zbliżając twarz do mojej, pocałował mnie, dotykając tyłu mojej głowy. Kiedy poczułem dotyk jego ciepłych, wilgotnych ust, zapomniałem, jak oddychać. Zapomniałem, jak myśleć. Wiedziałem tylko, że jedyne, czego pragnę, to oddać mu się całkowicie. Tak, to było moje marzenie. Zamknąłem oczy, rozkoszując się chwilą, na którą czekałem całe życie. Pragnąłem, żeby czas się zatrzymał, a Luhan nigdy mnie nie puszczał. Nie chciałem, żeby przestawał, bo uczucie które towarzyszyło jego pocałunkowi, było naprawdę cudowne. Gdybym miał je opisać, użyłbym chyba najpiękniejszych słów, jakie tylko istnieją. Położyłem mu ręce na ramionach, a on tylko się przybliżył. Poczułem jego zapach- piękne połączenie jakichś dzikich kwiatów ze słonecznej, tropikalnej wyspy, ze słodkim miodem i karmelem. Wciągnąłem mocno powietrze.
Gdybym musiał decydować, moje życie mogłoby się zakończyć. Mógłbym umrzeć, dokładnie w tym momencie.



piątek, 14 lutego 2014

The Ghost pt.1 [Hunhan]

typ: smut, fikcja, nadprzyrodzone
bohaterowie:
*Oh Sehun (Sehun)
*Lu Han (Luhan, Lulu)


14 luty. Najgorszy dzień roku. Szczególnie, kiedy wszyscy twoi znajomi gdzieś wychodzą ze swoją drugą połówką, a ty samotnie siedzisz w domu przed komputerem i rozmyślasz o pięknej love story ze swoim biasem. Tak, znam to uczucie. Przeżywam je co roku.
Nic nie wskazywało na to, że ten dzień  będzie choć trochę inny niż pozostałe bezsensowne dni. Skończyłem właśnie oglądać  odcinek mojej ukochanej dramy i usiłowałem pogodzić się z tym, że nikt mnie nie chce i prawdopodobnie skończę jako… stary pan z kotem? Wzdrygnąłem się. Nawet  dla mnie,  ta perspektywa była trochę zbyt dobijająca. Kliknąłem myszką na jedno ze zdjęć kogoś, kogo naprawdę mocno kocham. Wiem, że nie jestem jedyny, ale on jest naprawdę moim całym życiem.
Rozsiadłem się wygodnie na miękkim krześle, ustawiając zdjęcie na pełny ekran mojego laptopa i po prostu wpatrywałem się prosto w jego piękne, ciemne oczy.
-Oh, Luhan… - westchnąłem – dlaczego nie możesz tu ze mną być? -  zapytałem, właściwie niewiadomo kogo, głosem w którym zauważyłem nutkę bólu. Wstałem z krzesła i przeszedłem się po ciemnym pokoju. Luhan był tak blisko mnie, zaledwie kilka centymetrów, chociaż tak naprawdę dzieliły nas niezliczone kilometry.
Znowu usiadłem przed laptopem, przeglądając inne jego zdjęcia, na których zawsze wychodził tak perfekcyjnie . No cóż, i tak nie miałem nic do roboty.  
-Dlaczego?! –wybuchnąłem nagle, widząc go uśmiechającego się uroczo do kamery, a co za tym idzie wydawało mi się, jakby patrzył mi prosto w oczy. –Dlaczego zawsze muszę być taki samotny?! Czemu nigdy nie będę miał szans, żeby zobaczyć cię naprawdę?! Co ja takiego zrobiłem?! Czy to moja wina że tak bardzo cię kocham?!- spuściłem głowę, sam nie widząc dlaczego tak emocjonalnie zareagowałem. Oczy skierowałem w dół. Nie chciałem teraz na niego patrzeć i znowu przeżywać tej niezrozumiałej i bezpodstawnej tęsknoty i pożądania. Nie miałem prawa go kochać… przecież nigdy z nim nie rozmawiałem, prawda? Tak naprawdę nie powinno mi na nim zależeć. Ale zależało.
Jeszcze raz podniosłem głowę i widząc ponownie piękną, uśmiechniętą twarz Luhana, zaniosłem się płaczem. Nadal nie rozumiem dlaczego- przecież już wiele razy siedziałem samotnie w pokoju, oglądając jego zdjęcia i rozmyślając nad naszą perfekcyjną  love story.
-Przyjdź tu! Luhan, proszę cię, przyjdź tu! – krzyknąłem roztrzęsiony, chociaż wiedziałem, że to nic nie zmieni.  –Potrzebuję cię… -dodałem, ale tym razem mój głos był prawie niesłyszalny.  Siedząc na fotelu z twarzą w dłoniach, poczułem coś dziwnego. Jakby ktoś siadał koło mnie, mimo, że nie słyszałem żadnych dźwięków. Z ciekawości podniosłem głowę i spojrzałem w moją prawą stronę, skąd dochodziło dziwne uczucie.
Zamrugałem szybko oczami. Nie wierzyłem w to, co widziałem. Obok mnie, siedział uśmiechnięty Luhan. Szybko otarłem oczy z łez i otworzyłem szeroko usta. Miałem mętlik w głowie- z jednej strony, wiedziałem, że to niemożliwe, a z drugiej widziałem go. Widziałem jego delikatną twarz, jasnobrązowe włosy i ciemne, tajemnicze oczy. Nie miałem pojęcia co powinienem zrobić.
-Lu… Luhan? –spytałem po kilku sekundach, kiedy zdążyłem otrząsnąć się z pierwszego szoku. Wciąż przypuszczałem, że to moja samotna wyobraźnia płata mi figle. Istota uśmiechnęła się, i ruchem głowy wskazała na ekran laptopa, na którym wciąż miałem otwarte zdjęcie Luhana. Teraz na ekranie zobaczyłem tylko pustą ramkę, a w miejscu w którym wcześniej uśmiechał się Lulu, zauważyłem tylko białą plamę.  Znowu zamrugałem kilka razy oczami i jeszcze raz spojrzałem niespokojnie na siedzącą koło mnie istotę. Prawdopodobnie powinienem się jej zacząć bać, ale podświadomość mówiła mi, że to Luhan. Dla całkowitej pewności, że nie jest to moja wyobraźnia, zamknąłem oczy, a po kilku sekundach otworzyłem je ponownie, ale tajemnicza postać nadal spokojni e siedziała na krześle.
-K-kim jesteś? – spytałem, bo tylko to przychodziło mi do głowy.
Istota podniosła rękę i wskazała palcem na ekran laptopa z uśmiechem, który zawsze sprawiał że czułem się szczęśliwy.
-To… to przecież niemożliwe! Luhan jest daleko ode mnie!  Kim jesteś? Duchem? Moją chorą wyobraźnią? – zapytałem niepewnie, bo równie dobrze mogłem właśnie wariować.
Postać zaprzeczyła.
Wpatrywałem się w nią spokojnie, czekając na odpowiedź. W międzyczasie przypatrywałem się jego twarzy, tak idealnej , jaką codziennie obserwowałem na zdjęciach Luhana. Jedyną różnicą było to, że całe ciało ducha było wyjątkowo jasne, a im dłużej się mu przypatrywałem, tym bardziej dochodziłem  do wniosku, że istota jest  przezroczysta, a przynajmniej tak mi się wydawało.
Mimo, że czas mijał, postać nadal nie odpowiadała.
-Czekaj… ty możesz mówić? –spytałem, bo widząc tak blisko siebie przepiękne oczy Luhana, jakkolwiek nieprawdziwe by one nie były, nie myślałem jasno.
Twarz zjawy wykrzywiła się w bólu.
-Aha… czyli nie możesz. – zrozumiałem i westchnąłem naburmuszony. No błagam! Koło mnie siedział ktoś (a raczej coś), kto był dla mnie wszystkim, a ja nie mogłem się z nim porozumieć. Taaak, moje życie to jeden wielki  żart.
Nagle duch wstał- jeśli można to tak nazwać. Chyba bardziej trafnym określeniem  będzie „podniósł się”, chociaż to też nie było do końca trafne. Płynnym, falującym ruchem zaczął sunąć trochę ponad podłogą, a przynajmniej tak to wyglądało, bo jego stopy dotykały podłoża, i przemieścił się bliżej laptopa. Zaskoczony zwolniłem mu miejsce, chociaż nie musiałem, bo istota przeniknęła przeze mnie i wyciągnęła prawie przezroczystą rękę w stronę ekranu.
-Okej –powiedziałem, kiedy zatrzymał się w tej pozycji. –Okej, Luhan, rozumiem. Chcesz mi coś pokazać na laptopie… mogę mówić do ciebie Luhan, prawda?
Duch spojrzał na mnie twarzą, która nie zdradzała żadnych emocji. Powolnym ruchem głowy potaknął, a zaraz potem zaprzeczył. Dopiero po chwili zrozumiałem, że odpowiedział na dwa moje pytania: potwierdził, że chce pokazać mi coś na laptopie i zaprzeczył, żebym nie mówił do niego Luhan. Super. Komplikuj mi życie jeszcze bardziej, proszę.
Kiedy duch zbliżył się do laptopa, spodziewałem się, że tak jak normalny człowiek posłuży się myszką i klawiaturą. Mogłem się jednak spodziewać, że zjawy mają bardziej wyszukane sposoby pisania na komputerze. Wyglądało to tak, jakby niby-Luhan za pomocą myśli, albo innego niewidzialnego sposobu, otworzył notatnik, zaczynając pisać bardzo wolno, jakby zastanawiając się nad każdym wyrazem. 
-Se… Hun. –przeczytałem, kiedy skończył pisać pierwsze słowo.- no… no tak, to ja. Ale co to ma do rzeczy? –spytałem, nadal nie rozumiejąc co chce mi przekazać.
Duch spojrzał na mnie z irytacją, ale po chwili, skupiając chyba całą swoją siłę woli, napisał kolejne wyrazy, których sensu z początku nie rozumiałem.
-Lu… han… duch? –spytałem pytająco, ale widmo spojrzało na mnie tak, jak nauczycielka w szkole patrzy na ucznia, który nie nauczył się do odpowiedzi i ruchem głowy kazał mi ponownie spojrzeć na ekran.
Zirytowany znowu przeczytałem wyrazy, tym razem bardziej skupiając się na tym, co robię.
-Pierwszy to Luhan.  Luhan i… dusza? –dopiero teraz mój umysł zaczął się rozjaśniać. Spojrzałem na istotę z niedowierzaniem.
-Jesteś duszą Luhana? –spytałem tak bardzo zaskoczony całym tym wydarzeniem, że prawie zachłystnąłem się powietrzem.
Duch, a raczej Dusza spojrzała na mnie z uśmiechem i symbolicznie podniosła kciuk w górę. Dusza Luhana. Kogoś, kogo kochałem. Dlaczego postanowiła pokazać się mnie i to akurat w Walentynki, najbardziej samotny dzień roku?
***

-Skąd jesteś? Dlaczego akurat mi się pojawiłeś? Czy Luhan o tym wie? Jak to jest w ogóle możliwe?- zacząłem zadawać pytania z prędkością wystrzałów z karabinu. Dosłownie go nimi ostrzeliwałem.  Chciałem dowiedzieć się o Duszy jak najwięcej. Podczas gdy ja w totalnej euforii, starałem się wyssać z niego wszystkie informacje, zadając coraz to nowe pytania, niby-Luhan spojrzał na mnie z dezaprobatą . Uświadomiłem sobie, że musi czuć się jak rodzić, któremu mały chłopiec zadaje miliony pytań na każdy możliwy temat. Dusza poruszyła jedwabiście, przezroczystą ręką i delikatnie położyła mi palec na ustach. Automatycznie przestałem się odzywać, bo czułem się jak w najskrytszych snach, gdzie byłem sam na sam z Luhanem. Dotyk Duszy, to chyba najdziwniejsza rzecz jaką w życiu udało mi się zobaczyć i poczuć. Nie jest on bynajmniej przenikający. Wyobraźcie sobie najdelikatniejszy przedmiot, jakiego kiedykolwiek dotykaliście. Przykładowo, to może być miękki puszek małego, jeszcze niezdolnego do lotu ptaka. Teraz pomnóżcie tą delikatność o jakieś dziesięć razy i dodajcie do tej pozornie kruchej rzeczy, niewyobrażalną siłę, której nie jesteście w stanie się oprzeć. No, mniej więcej tak można to opisać. To naprawdę dziwne uczucie.
Dusza obróciła się w koło, a na ekranie ponownie zaczęły pojawiać się napisy, tym razem jednak tak szybkie, że ledwo byłem w stanie za nimi nadążyć. Zdania jednak były proste, nie było w nich żadnych metafor czy zagadek, jakie czasami występują na filmach. Dusza mówiła, a raczej pisała krótko i zwięźle, co specjalnie mi nie przeszkadzało.
„Ja, dusza. Ty, człowiek. Luhan wie. Wie, że istniejesz. Często o tobie myślał, kiedy dowiedział się że jesteś samotny i że tak bardzo go kochasz. Luhan nie lubi, kiedy ktoś jest samotny. Luhan chciałby cię spotkać, ale nie może. Kocha cię. Zna cię lepiej niż myślisz.” Na zakończenie, Dusza napisała jeszcze jedno zdanie, które było odpowiedzią na moje ostatnie pytanie:
„Gdybyście zastanawiali się tylko nad tym, co możliwe, do dzisiaj ludzie siedzieliby w jaskiniach.” Zakładam, że to zdanie nie dotyczyło Dusz. Niby-Luhan uśmiechnął się do mnie, najwyraźniej bardzo z siebie zadowolony. Stałem w milczeniu jeszcze przez chwilę, raz po raz czytając wiadomość.
„Luhan chciałby się spotkać.”, „Luhan cię kocha.”- te słowa przeczytałem chyba z miliard razy, a zawsze, kiedy to robiłem, coś rozgrzewało mnie od środka. Przyjemne uczucie. Luhan. Kochany Lulu. Nie wiedziałem, skąd może mnie znać-  równie dobrze, mógł mnie kojarzyć jako „tego gościa, który godzinami wyczekuje pod agencją muzyczną żeby mnie zobaczyć”, albo „tego gościa, który codziennie spamuje mi uroczymi, miłosnymi wiadomościami”, ewentualnie „tego gościa, który na wszystkich koncertach drze się tak głośno, że zagłusza jak śpiewam” albo... a, zresztą, nieważne.  Skądś mnie kojarzy, a to najważniejsze. Uśmiechnąłem się do Duszy.
-Skąd wiedziałeś gdzie jestem? Jakim cudem wyszedłeś ze zdjęcia? –spytałem, kiedy przypomniała mi się pusta ramka, którą zjawa pokazała mi na początku. Niby-Luhan spojrzał w prawo, a na ekranie znowu pojawiło się jedno zdanie:
„Każde zdjęcie ma duszę.” Szczerze, to spodziewałem się czegoś więcej niż jakiegoś tam cytatu, ale trudno. Gdy otworzyłem usta, aby zapytać się o dokładny sens, Dusza Luhania, jak gdyby nigdy nic zniknęła, pozostawiając po sobie tylko kilka kolorowych serduszek unoszących się w powietrzu, które wkrótce rozpłynęły się w powietrzu, jakby nigdy nie istniały…
***

-N-nie! Duszo!- rozglądnąłem się nerwowo po pokoju, ale nigdzie jej nie było. Teraz, kiedy w końcu znalazłem kogoś, z kim mógłbym porozmawiać, przynajmniej teoretycznie, nie chciałem znowu zostawać sam. Miałem już dość samotności. Przeszedłem żwawym krokiem po pokoju, mimo że wiedziałem, że Dusza już się nie pojawi. Wszyscy prędzej czy później odchodzą, a szczególnie ode mnie.  Westchnąłem smutno i starałem wmówić sobie, że to tylko wytwór mojej wyobraźni i że „Dusza Luhana” nigdy mnie nie odwiedziła. Nagle przypomniało mi się, że kiedy zjawa się pojawiała, nie było jej na zdjęciu. Z nadzieją, poruszyłem myszką laptopa, żeby zaświecić wygaszony ekran,  ale zobaczyłem tylko to, czego się spodziewałem- uśmiechniętego Luhana, który ze zdjęcia wpatrywał się wprost w moje oczy. Dotknąłem niepewnie jasnego monitora, aby upewnić się, że to tylko zdjęcie. Tak, to było tylko zdjęcie. Znowu zostałem sam. Cudownie.

wtorek, 11 lutego 2014

I just love you [SeKai]

typ: angst
bohaterowie:
*Oh Sehun (Sehun)
*Kim Jongin (Kai, Jongin)

Kai ze łzami w oczach pobiegł przed siebie. Wciąż nie potrafił dopuścić do siebie myśli, że Sehun jakby nigdy nic przytulał i obściskiwał się z Luhanem. Na samą myśl chciało mu się płakać. Nie dbał o to, czy ktoś go widział, kiedy stojąc schowany za rogiem ściany, obserwował jak Sehun go zdradza. Musiał się odstresować i uspokoić, a najlepszym miejscem na to wydał mu się pobliski, mały park. Rzadko było tam dużo ludzi, a nocą przypominał miejsce z horroru. Miejsce, w którym mógł zostać sam. Wbiegł przez starą, skrzypiącą bramę, pokrytą rdzą i resztkami zielonej i niebieskiej farby. Przystanął na chwilę, zastanawiając się gdzie iść, ale po kilku sekundach stwierdził, że najlepiej będzie jeśli pójdzie w lewo- w stronę drewnianego mostu nad małą rzeką, nad którą często chodził się bawić jako mały chłopiec.
Zmęczony po szybkim biegu przystanął na chwilę aby złapać oddech, a wtedy przed oczami znów pojawiła mu się scena, kiedy Sehun całował się z Luhanem. Oparł się o barierkę i wpatrując w ciemną wodę, otarł łzy. Nie rozumiał, dlaczego zasłużył sobie na taki ból. Nigdy wcześniej nie czuł się tak zraniony. Pociągnął nosem i po raz kolejny zbliżył rękaw do policzka. Przejechał ręką po gładkim drewnie pokrytym kropelkami zimnego deszczu i jakby w transie zaczął rysować serduszka. Spojrzał przed siebie oczami pełnymi bólu. Ciemne, bezlistne drzewa delikatnie kiwały się na wietrze, wprowadzając spokojną atmosferę. Kai uwielbiał patrzeć na smutny nocny krajobraz. Wszystko wydawało się piękniejsze i dużo ciekawsze.
Jak przez mgłę, wpatrzony w ciemność, usłyszał łagodny, tak dobrze znany głos.
- Hej, Jongin...
Odwrócił się zaskoczony. Ujrzał Sehuna, który najwyraźniej wybiegł z domu bez kurtki, mimo kapiącego deszczu i chłodu.
- Idź sobie! - krzyknął  Kai, a łzy po raz kolejny napłynęły mu do oczu. Zacisnął pięści. Nie chciał z nikim rozmawiać, a szczególnie z nim.
- Przestań. Chciałem cię przeprosić. - odparł Sehun podchodząc powoli do chłopaka i chwytając go z uczuciem za ramiona.
- Zostaw mnie...- zaczął Jongin, ale  pod wpływem dotyku kolegi nie potrafił się wyrwać z uścisku. Głos mu się załamał.
- Zaczekaj. Przepraszam cię za to. To...to tylko błąd. Naprawdę nie chciałem.
Kai mimowolnie przytulił się do Sehuna. Położył głowę na jego ramieniu okrytym jedynie cienką, szarą bluzą. Poczuł przyjemne ciepło, które zawsze towarzyszyło im, kiedy się dotykali.
- S-Sehun...- zaczął chłopak, ale nie był w stanie dokończyć zdania. Wszystkie jego uczucia mieszały mu się i nie pozwalały zebrać myśli.
- Wiem. - Sehun pogładził go delikatnie po jedwabistych, brązowych włosach. - Wiem co czujesz. Nie powinienem tego robić. - chwycił go mocniej za ramiona i odsunął od siebie tak, aby mógł spojrzeć w jego oczy. Nie spodziewał się jednak, że zobaczy w nich taki ból i łzy.
- Ej, Jongin? T-ty płaczesz? - spytał niepewnie, chociaż tak naprawdę doskonale znał odpowiedź. Nie lubił, gdy płakał ktoś w jego otoczeniu, szczególnie jeśli to był ktoś, na kim mu zależało.
Kai w odpowiedzi tylko spuścił wzrok. Chciał w ten sposób ukryć w mroku swoją twarz, ale światła lamp idealnie ją oświetlały.
Chłopak odsunął się od Sehuna. Znowu podszedł do barierki drewnianego mostu i spojrzał na piękny, majestatyczny księżyc, rozświetlający smutny, nocny świat. Na lewym ramieniu poczuł ciepły dotyk Sehuna. Wzdrygnął się, ale mimo to nie odrywał wzroku od rozgwieżdżonego nieba.
- Słuchaj Jongin, ty tak na serio? M-myślałem, że to tylko gra. Nie sądziłem, że aż tak będziesz cierpiał... Udawaliśmy przecież, prawda? - jego łagodny głos było słychać idealnie, choć mówił bardzo cicho.
Kai spojrzał na niego tym samym smutnym wzrokiem, ale tym razem w jego oczach dominowała złość.
- Co?- spytał odsuwając się od Sehuna. Spojrzał mu prosto w oczy i zacisnął mocno pięści, wbijając paznokcie w wewnętrzną część dłoni.
- D-dla ciebie to wszystko była zabawa?! Zwyczajna, nic nie znacząca gra?! To wszystko, te wszystkie twoje miłosne obietnice, które mi składałeś... t-to było to twoje udawanie?! -krzyknął płaczliwym tonem, a jego głos poniósł się po całym parku.
Sehun chwilę patrzył na chłopaka w osłupieniu, a potem odruchowo wyciągnął ręce przed siebie, bo Kai był coraz bardziej zdenerwowany.
- Myślałem, że nie bierzesz tego na serio!
- Ale brałem! - krzyknął jeszcze głośniej niż poprzednio. - TAK! JA naiwny idiota brałem to wszystko na serio! Wiedziałem!- wrzasnął i kopnął przypadkowy kamyk, który znalazł na drodze - wiedziałem, że te wszystkie romantyczne chwile z tobą były zbyt piękne, aby mogły być prawdziwe! - wkurzony podszedł do zaskoczonego Sehuna, chcąc go uderzyć, ale chłopak w ostatnim momencie zatrzymał jego dłoń, chwytając go mocno. Spojrzał mu głęboko w oczy.
- Jongin...Kai... uspokój się. Uspokój się do cholery! Mogłeś mi powiedzieć, co czujesz!
- Te obietnice które ci dawałem były prawdziwe! - krzyknął, rozpaczliwie i bezskutecznie próbując się wyrwać z jego uścisku. Jeszcze raz spojrzał na jego niewzruszoną twarz. Nie wytrzymał. Wybuchł szczerym, bezgłośnym płaczem. Sehun, chcąc mimo wszystko go pocieszyć, siłą zbliżył go do siebie i przytulił. Poczatkowo Kai opierał się, krzyczał i wyrywał, ale w końcu dał za wygranął.
- Nie płacz. -poprosił łagodnie, ale to nie skutkowało. Wciąż słyszał ciche pochlipywanie kolegi.
Zbliżył swoje usta do ust Jongina. Wkrótce poczuł ich ciepło i miękką, kuszącą konsystencję. Zamknął oczy i na chwilę wszystko ustało. Czuł, jakby cały świat się zatrzymał. Nie słyszał płaczu, szumu rzeki, ani huczącego powiewu wiatru. Świat jakby zamarzł w miejscu, czekając, aż chłopcy skończą się delektować prawdopodobnie ostatnią chwilą bliskości.
Kai przytulił się mocniej. Nie był w stanie wybaczyć Sehunowi zdrady, a przynajmniej nie teraz. Był na to zbyt słaby, zbyt rozbity. Po tym wszystkim, co Sehun mu zrobił, jak bardzo go zranił, powinien go znienawidzić, zemścić się. On jednak, wbrew sobie nadal go kochał, a w jego ramionach czuł się bezpieczniej niż gdziekolwiek indziej.
- Sehun... S-Sehun... - zaczął, a jego głos był wyjątkowo opanowany i łagodny. - Kocham cię. Po prostu. T-tak bez zasad, bez wątpliwości. Cholernie mocno. Musisz o tym wiedzieć, Sehun. To mnie niszczy. Sprawia, że jestem słaby i beznadziejny. To mnie zabija, a ja umieram. Umieram, słyszysz?! Umieram z miłości, bezgranicznej miłości do ciebie. Za każdym razem, gdy widzę twój piękny uśmiech...moje serce ożywa.
Sehun przygryzł wargę. Nie spodziewał się tak szczerego, pięknego wyznania. Nie spodziewał się, że ktokolwiek, że Kai może być w nim tak bardzo zakochany.
- P-przepraszam cię Jongin...- zaczął i spóścił głowę, odsuwając się od niego. -wybacz, ale... ale ja nic do ciebie nie czuję. Bawiłem się tylko. Myślałem, że o tym wiesz.
Kai zamknął oczy, a jego twarz zdradzała nieskończone cierpienie.
- Wiedziałem. Nie spodziewałem się, że ktoś kiedykolwiek pokocha mnie tak na prawdę. Kiedy cię spotkałem, pomyślałem, że mogłem się mylić...ale teraz już wiem, że na tym świecie nie istnieje coś takiego jak miłość. Nie sądziłem, że ktoś taki jak ty, pokocha kogoś takiego jak ja.
- To nie o to chodzi. Przecież wiesz, że bardzo cię lubię.
- To za mało. - powiedział Jongin stanowczo, poczym nie czekając na odpowiedź odwórcił się i z impetem pobiegł przed siebie, krętymi alejkami parku, aż całkowicie znikł Sehunowi z oczu.
Sehun otrząsnął się dopiero po kilku sekundach, które wydawały się wiecznością.
- Kai! - krzyknął rozpaczliwie, ale nie otrzymał żadnej odpowiedzi. - Jongin! -wrzasnął głośniej, znowu bezskutecznie. Spojrzał w ciemny krajobraz. Nie był pewny, do czego Kai jest zdolny po takim ciosie. Przez kilka sekund w jego umyśle pojawiały się niezliczone, najgorsze, najczarniejsze scenariusze, sceny, jakby wyjęte z najstraszniejszych, najbardziej krwawych horrorów.
Nagle, gdzieś w oddali usłyszał jeden, jedyny strzał, jakby z pistoletu, albo innej broni i przenikliwy krzyk Jongina. Potem nastała wyjątkowa, wręcz grobowa cisza.
Dopiero po chwili do Sehuna dotarło, co właśnie się stało. Zrozumiał, do czego doprowadził tym, że nie powiedział wcześniej o swojej grze, że mimo wszystko usiłował w nią grać. Pozwolił, żeby żył w nieprawdziwym przekonaniu, w fantazji że nie jest sam, że ktoś go kocha i że ma na kogo liczyć.
Sehun ukląkł na zimnej ziemi. Cały drżał, a jego ciało było zlane potem. Był rozpalony.
- C-co ja zrobiłem... - szepnął, ale w panującej dookoła nieznośnej ciszy, było to niczym krzyk. Głos mu się łamał, a ręce odmawiały posłuszeństwa. Dlaczego był takim idiotą? Jak mógł do tego dopuścić?
Zaczął bezgłośnie płakać, podpierając się wciąż drżącymi rękami o podłoże. Zamknął oczy i przypomniał sobie wszystkie piękne, romantyczne chwile z Jonginem, które już nigdy się nie zdarzą.
- Przepraszam. Przepraszam cię Kai... - szepnął, chociaż wiedział że to nic nie zmieni.
 Kai nie żył. Teraz, pozostał jedynie jednym z miliarda, niematerialnych wspomnień, które z czasem odejdzie w niepamięć.